Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 01.djvu/281

Ta strona została przepisana.

błyszcząc tysiącem barw i odcieni, płynęły zwolna po tém niebie Lombardyi, tak piękném, gdy pogodne, tak spokojném, tak uroczo wspaniałém. W mniéj smutnych okolicznościach, nasz Renzo pewnieby nie omieszkał spojrzéć na to niebo i podziwiać te brzaski, te rozkoszną jutrzenkę, tak odmienną od téj, którą dotychczas widział w swych górach, ale teraz nie miał ani czasu ani ochoty do tego, patrzył przed siebie na drogę i szedł śpiesznie, aby się nieco rozegrzać i co najprędzéj stanąć u celu. Przebywa pola, równinę porosłą wrzosem i paprocią, potém krzaki, wchodzi do lasu, ogląda się z uśmiechem dokoła, wstydząc się owego strachu, którego tu zaznał przed kilku godzinami; wreszcie staje nad brzegiem Addy, patrzy w dół pomiędzy gałęzie i widzi małą łódź rybacką, która przeciw wodzie płynie zwolna tuż koło brzegu. Zbiega natychmiast po pochyłości, przedzierając się przez zarośla i ciernie, już jest na dole, półgłosem przyzywa rybaka, starając się udawać, że owa przysługa, któréj żąda od niego, nie jest wielkiéj wagi, chociaż twarz jego zdradza najwyższy niepokój i ruch, którym go prosi, aby przybił do brzegu, jest dziwnie błagalny. Rybak wzrokiem badawczym powiódł wzdłuż wybrzeża, patrzy uważnie na rzekę przed siebie, ogląda się po-za siebie i zwolna zbliża się do Renza. Nasz Renzo, który stał już jedną nogą w wodzie, chwyta za krawędź łódki, wskakuje do niéj, a potém mówi: — czy nie moglibyście zrobić mi téj łaski, ja dobrze zapłacę; przewieźcie mnie na tamten brzeg. — Rybak pierwéj jeszcze zrozumiał, o co mu chodzi, i już się skierował w tamtę stronę. Renzo widząc na spodzie łódki drugie wiosło, nachyla się i podnosi je, aby dopomódz swemu przewoźnikowi.
— Powoli, powoli — rzekł rybak, lecz widząc jak zręcznie chłopak zabierał się do wiosłowania, dodał po chwili — a widać, że się na tém znacie.
— Tak, trochę — odpowiedział Renzo i zaczął wiosłować z siłą i wprawą, które zdradzały w nim prawdziwego mistrza w téj sztuce. I nie ustając ani na chwilę w swéj pracy, rzucał od czasu do czasu lękliwe spojrzenie na brzeg, od którego się oddalali, a potém inne, pełne niecierpliwości na ten, do którego zmierzali, i dręczył się niepomału tém, ze nie można było płynąć prosto przed siebie, najkrótszą drogą, lecz na to już rady nie było; w tém miejscu bowiem pęd wody jest tak silny, iż niepodobna przeciąć go odrazu i łódka musi przepływać rzekę nieco na ukos. Zdarza się zwykle, że przed rozpoczęciem jakiéjś zawiklanéj sprawy, wszystkie te trudności, które przezwyciężyć wypadnie, przedstawiają się nam razem, w ogólnych zarysach, a potém, gdy już działać zaczniemy, każda z nich występuje oddzielnie, a nawet zjawiają się i takie, o których nie myśleliśmy prawie dotychczas; to téż i Renzo, teraz, gdy mógł już