ośmiu, czterech, siedmiu już schwytano, siedzą w więzieniu powieszą ich, jednych przed piekarnią kul, innych na początku téj ulicy, na któréj jest dom wikaryusza prowizyi... Ej, ej, słuchajcie no tylko, z pod straży uciekł jakiś człowiek, który ma być z Lecco, czy téż z okolicy. Nie wiem jeszcze, jak się nazywa, ale pewnie ktoś się znajdzie, co mi to potrafi powiedziéc. A to rzecz ciekawa, może, to jaki wasz znajomy...
Ta wiadomość wraz z okolicznością, że Renzo miał właśnie w owym dniu fatalnym przybyć do Medyolanu, zaniepokoiła trochę matkę i córkę, a głownie córkę; lecz zważcie, co to one musiały uczuć wówczas, gdy, po chwili, odźwierna przyszła im powiedziéć: — wiecie, to z waszéj wioski ten, co drapnął, aby nie być powieszonym; jakiś przędzarz jedwabiu: Tramaglino, pewnie go znacie?
Łucya, która w téj chwili coś szyła, robotę z rąk wypuściła, zbladła straszliwie i tak się na twarzy zmieniła, że odźwierna niezawodnie byłaby to spostrzegła, gdyby nieco bliżéj się znajdowała, ale na szczęście zatrzymała się na progu z Agnieszką, która, choć również przerażona, umiała jednak zapanować nad sobą i, aby coś odpowiedziéć, oświadczyła, że ponieważ w tak małéj wiosce wszyscy się znają, więc téż i ona trochę zna owego Tramaglina, lecz, że nie umie sobie wytlomaczyć, w jaki-to się wszystko sposób stać z nim mogło, gdyż to chłopak zewszechmiar bardzo porządny. Potém spytała, czy umknął napewno i dokąd?
— Że umknął, to umknął, wszyscy o tém mówią, lecz dokąd, tego nikt nie wie; może go jeszcze schwytają, a może już się przebrał przez granicę. Ale, jeżeli im znowu wpadnie w łapy ten wasz porządny chłopak, to...
Na szczęście w téj chwili zawołano odźwierną i wyszła śpiesznie. Łatwo każdy sobie wystawi, co się dziać musiało z matką i córką; Biedna kobieta i zrozpaczona dziewczyna spędziły wiele dni w tak okropnéj niepewności, gubiąc się w domysłach: co, jak, dlaczego? usiłując przewidzieć skutki téj bolesnéj przygody, rozmyślając nad tém wszystkiém w milczeniu, lub gdy były same, zamieniając półgłosem z sobą smutne swoje wnioski.
Wreszcie, pewnego czwartku zapukał do furty klasztornéj jakiś człowiek, pytając o Agnieszkę. Był-to rybak z Pescarenico, który, jak niemal wszyscy tameczni rybacy, zwykł był udawać się do Medyolanu dla sprzedaży swego połowu; poczciwy ojciec Krzysztof prosił go, aby przechodząc przez Monzę, wstąpił do klasztoru, powiedział kobietom, że on im ukłony zasyła, zawiadomił je o tém wszystkiem, co dotychczas wiedziano pewnego o smutnéj przygodzie Renza, zalecił im, w jego imieniu, wytrwałość, męstwo i ufność w miłosierdzie boskie i zapewnił, że on, biedny zakonnik, zawsze
Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 01.djvu/293
Ta strona została przepisana.