o nich pamięta i skorzysta z pierwszéj przyjaznéj okoliczności, aby im dopomódz, a tymczasem co tydzień będzie je zawiadamiał o sobie czy-to w taki, czy też w inny sposób. O Renzu, to tylko nowego i pewnego mógł powiedziéć ów rybak, że pan sędzia z siepaczami dom jego nachodził, że w całéj okolicy szukano go pilnie, co jednak na nic się nie zdało, bo teraz już wszyscy wiedzą na pewno, że uciekł do Bergamo. Nie potrzebujemy tu mówić nawet, jak wielką pociechą była owa pewność dla zbolałéj duszy Łucyi; od téj chwili łzy jéj popłynęły spokojniéj, ciężar okropny spadł z serca, znalazła pewną ulgę w powierzaniu matce swych smutków, i każda jéj modlitwa była dziękczynną.
Giertrudą przywoływała ją często do swego własnego parlatoryum i nieraz bardzo długo z nią rozmawiała, dziwiąc się niepomału rozsądkowi i łagodności téj nieboraczki i znajdując wielką przyjemność w tém, że, co chwila, z ust jéj słyszała podziękowania i błogosławieństwa. I to jéj także sprawiało ulgę, iż teraz mogła opowiadać owéj wieśniaczce, ma się rozumiéć pod warunkiem dochowania tajemnicy, o swéj przeszłości, wprawdzie nie wszystko, lecz to przynajmniéj, co wycierpiała, zanim ją tu wtrącono na wieczne udręczenie, a Łucya, słuchając tych zwierzeń, uczuła wkrótce, że zdziwienie i nieufność, które zrazu pani w niéj wzbudziła, zaczęły zamieniać się w szczere współczucie i litość. W tych opowiadaniach znajdowała teraz wiele powodów, wystarczających najzupełniéj do wyjaśnienia tego, co zrazu tak ją bardzo raziło w układzie i w mowie jéj dobrodziejki, a przychodziło to jéj z tém większą łatwością, że pamiętała dobrze owę teoryą matki co do głów i mózgów jaśnie wielmożnych. Jednak, pomimo, iż zaufanie, które jéj okazywała Giertrudą, i ją również usposabiało do otwartości, nigdy jéj przez myśl nawet nie przeszło, mówić przed nią o swych nowych niepokojach, o nowych nieszczęściach, powiedziéć, kim był ów przędzarz jedwabiu, który zbiegł z rąk sprawiedliwości; obawiała się, aby ta bolesna tajemnica, która tak wielki cień rzucała na drogą postać jéj narzeczonego, nie stała się wiadomą w klasztorze i w całéj okolicy. Również starała się dawać wymijające i krótkie odpowiedzi na pełne natarczywéj ciekawości zapytania pani co do czasu poprzedzającego jej zaręczyny, chociaż rozsądek bynajmniéj jéj tego mówić nie bronił. Lecz była inna przyczyna milczenia; dla téj cichéj i skromnéj dziewczyny, mówienie o Renzu, o wszystkich okolicznościach, które ich zbliżyły, o całéj ich znajomości aż do chwili zaręczyn, zdawało się rzeczą tak trudną i tak drażliwą, że, w porównaniu do niéj, niczém było to wszystko, co już słyszała i co mogła usłyszéć od Giertrudy. Nieszczęśliwa zakonnica, opowiadając swe smutne przygody, mówiła o przemocy, sidłach, podstępie,
Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 01.djvu/294
Ta strona została przepisana.