kto wie, czy nie postanowił sam się z nim rozprawić, sam sobie sprawiedliwość wymierzyć, zamiast, jakby był powinien, zdać wszystko na rozsądek szanownego stryja dobrodzieja i żądać pomocy od jego władzy, która tak jest wszechmocną. Doprawdy obawiam się, aby jakiego głupstwa nie zrobił. Chciałem go upamiętać, uspokoić, ale słuchać nawet mnie nie chciał. Obowiązek zatem nakazywał mi zawiadomić o wszystkiém szanownego stryja dobrodzieja, jako głowę rodziny, filar naszego rodu...
— Dlaczegóż dziś dopiéro mówisz mi o tém, nie mogłżeś przyjść wcześniéj?
— Prawda, żem głupstwo zrobił, ale, bo widzi stryj dobrodziéj, sadziłem że ta sprawa jakoś się załagodzi, że ten mnich opamięta się w końcu, albo, że wyruszy gdzieś na wędrówkę, jak-to zwykle bywa z temi kapucynami, co to dziś tu, jutro tam, gdyby zaś tak się było stało, gdyby go dokąd posłali, to już wszystko byłoby skończone. Ale...
— Ale, do mnie teraz należy tę rzecz naprawić.
— Właśnie i ja tak myślałem. Powiedziałem sobie: nasz stryj dobrodziéj, dzięki niepospolitemu swemu rozumowi, dzięki swéj wielkiéj władzy potrafi zapobiedz jakiéjś awanturze, a jednocześnie ocalić dobre imię Rodriga, które przecież jest i jego imieniem. Choć ten mnich ciągle prawi o sznurku św. Franciszka, ale widocznie o tém zapomniał, że ów sznurek nie tylko tym służy, którzy się nim przepasują i, że w razie potrzeby... toż stryj dobrodziéj posiada tak wielkie wpływy... ma tyle rozmaitych sposobów, o których ja nie mogę miéć nawet pojęcia. Wiem naprzykład, że ojciec prowincyał przejęty jest dlań najgłębszym szacunkiem, i że jeżeli tylko stryj dobrodziéj osądzi, iż w danym razie najlepszym środkiem dla umorzenia całéj téj sprawy, byłoby wyprawienie mnicha gdzieś w dalekie kraje, to ojciec prowincyał nie omieszka...
— Co mam zrobić, jak postąpić, to już do mnie należy; rad waćpana nie potrzebuję — przerwał mu, z pewném niezadowoleniem, stryj hrabia.
— Ach to prawda! — zawołał Attilio, kiwając głową i zdobiąc twarz w uśmiech politowania nad samym sobą. — Czyż-to mnie przystało dawać rady takiemu człowiekowi, jak szanowny stryj dobrodziéj! ale bo to ta obawa o dobre imię, o honor naszego rodu tak mię dręczy niewypowiedzianie, że doprawdy sam nie wiem nieraz, co mówię. Oprócz tego i to mię jeszcze niepokoi — dodał, zamyślając się niby głęboko — niepokoi mię, czy czasem nie zaszkodziłem Rodrigowi w oczach szanownego stryja dobrodzieja? Nigdybym sobie nie mógł darować, gdyby w skutek tego, com przed chwilą powiedział, stryj dobrodziéj mógł go posądzić o brak zaufa-
Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 01.djvu/302
Ta strona została przepisana.