proboszcza. Gdybyż, myślał sobie, tego Renza można się było pozbyć mówiąc mu po prostu: nie chcę i kwita, ale gdzież tam! Zechce zaraz objaśnień co, jak, dlaczego? A na miłość boską, cóż ja mu odpowiem! Bo i on przecież to także ptaszek... niby to baranek, potulny, cichy; lecz niech tylko kto spróbuje mu się sprzeciwić... Ho, ho! źle z nim będzie! Zresztą zakochany tak w téj swojéj Łucyi, zakochany mówię jak.. O! dzieciuchy, o! błazny, nie mają nic lepszego do roboty, więc się bawią w kochanie, chcą się pola, a co ich to może obchodzić, że poczciwy człowiek takie teraz znosi za nich męki! O, biednyż ja, biedny! Trzebaż było tym drabom znaleść się na mojéj drodze, czemu do kogo innego nie poszli! Czyż-to ja temu winien? Czyż-to ja chcę się żenić? Dlaczegóż nie udali się raczéj do... Otóż masz! Myśl trafna zawsze musi mi przyjść po niewczasie. Gdybym im był doradził, aby sobie poszli z tém swojém zleceniem... Lecz w téj chwili uczuł, ze ubolewanie nad tém iż nie został doradcą i wspólnikiem czynu tak niecnego, było rzeczą bardzo brzydką, i cały swój gniew zwrócił na tego, który tak odrazu zakłócił mu spokój. Don Rodrigo był mu znany tylko z widzenia; nigdy nie miał z nim żadnych stosunków, a przy spotkaniu jedynie oddawał mu ukłon głęboki, przykładając rękę do piersi. Nieraz zdarzało mu się bronić tego człowieka przed ludźmi, którzy pół głosem, wzdychając i podnosząc oczy do nieba uskarżali się na jego niegodziwe postępki; utrzymywał zawsze, ze to jest pan ze wszech miar godny szacunku i poważania. W téj chwili jednak nazwał go w duchu wszystkiemi temi imionami, które uprzednio, gdy je słyszał wymawiane przez innych, natychmiast starał się przerwać.
W natłoku czarnych tych myśli doszedł wreszcie do plebanii znajdującéj się na końcu wioski, z pospiechem włożył klucz, który trzymał już w ręku, otworzy drzwi, zamknął je starannie za sobą i chcąc jak najprędzej znaleść się w towarzystwie jakiejś zaufanéj osoby zawołał zaraz: Perpetua! Perpetua! — zmierzając w stronę jadalnego pokoju, gdzie nie wątpił, ze ją znajdzie, gdyż zwykle o téj porze nakrywała stół do wieczerzy. Owa Perpetua, jak to już każdy zdgadł niezawodnie, była służącą proboszcza; służącą przywiązaną i wierną, która umiała być posłuszną i rozkazywać stosownie do okoliczności, znosić gderania i zły humor swego pana, a nieraz mu tém samém odpłacać, nawet, dla historycznej ścisłości musimy nadmienić, iż wybuchy jéj złego humoru o wiele przewyższały pańskie i stawały się coraz częstszemi od czasu, gdy ukończyła lat czterdzieści, pozostając dotąd w stanie panieństwa, z powodu, jak mówiła sama, że wszystkim swym stara-
Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 01.djvu/31
Ta strona została przepisana.