mu na karku. Człowiek jednak, o którym teraz mówimy, oddawna już szeroko zasłynął po całym medyolańskim kraju, wszędzie lud opowiadał dzieje jego zbrodniczego życia, imię zaś jego było postrachem, było wyrazem jakiéjś mocy szatańskiéj, niezwalczonéj, bajecznéj. Podejrzenie, że wszędzie miał swych sprzymierzeńców, wszędzie zbójów najętych, gotowych wykonać każdy jego rozkaz, sprawiało, iż każdy miał go ciągle w pamięci. Wprawdzie były-to tylko podejrzenia, bo któżby się przyznał do tego, że jest jego narzędziem? Lecz każdy tyran mógł być jego przyjacielem, każdy łotr jego sługą, a sama ta niepewność wzmagała wiarę w potęgę owego człowieka, sama ta tajemniczość przejmowała grozą. Za każdym więc razem, gdy ukazywali się w jakiéjś okolicy brawi nieznani, stokroć szkaradniejsi, niż brawi zwyczajni; za każdym razem, gdy się spełniała jakaś zbrodnia, któréj sprawcy nie można było odgadnąć, wszyscy wymawiali po cichu imię tego, którego my, dzięki owéj dziwnéj, aby nie powiedzieć gorzéj, ostrożności naszych pisarzy, będziemy zmuszeni odtąd nazywać: Nienazwanym.
Zameczek don Rodriga był odległy zaledwie o siedem mil od siedziby Nienazwanego; to też don Rodrigo zostawszy panem i tyranem, musiał spostrzedz odrazu, że w tak bliskiém sąsiedztwie od takiego człowieka, niepodobna mu będzie sprawiać rządy u siebie bez narażenia go sobie, lub pozyskania jego względów. Dlatego oświadczył mu się z gotowością do usług i przyjaźń jego pozyskał w równym stopniu, ma się rozumiéć, jak i wszyscy inni. Oddał mu kilka usług (jakich, o tém milczy rękopism) i w zamian za nie otrzymał od Nienazwanego przyrzeczenie wywdzięczenia mu się tém samém i przyjścia z pomocą w potrzebie. Don Rodrigo jednakże ukrywał starannie tę przyjaźń, a gdy całkowicie ukryć jéj nie mógł, to się starał przynajmniéj zmniejszyć ją w oczach ludzkich i zataić podstawy, na których zawartą została. I on wprawdzie chciał być tyranem, ale nie tak dzikim, nie takim odludkiem; dla niego stan ten był raczéj środkiem, niż celem; chciał przebywać otwarcie w stolicy, używać wszystkich przyjemności, wygód i rozrywek świata, a dlatego musiał koniecznie zachować pewne pozory, pewne ostrożności; musiał dbać o względy swych krewnych, podtrzymywać stosunki z osobami, piastującemi wysokie urzędy, musiał zawsze miéć rękę na szali Temidy, aby, w razie potrzeby, przechylić ją na swoję stronę, nakazać milczenie, lub użyć jéj do skarcenia tych, którzy, zamiast siły zbrojnéj, siłą prawa walczyć z nim chcieli. Zażyłość więc, a raczéj liga, z takim człowiekiem, z takim otwartym wrogiem wszelkiéj władzy i prawa, gdyby się stała wiadomą, mogłaby mu bardzo zaszkodzić, zwłaszcza w oczach stryja.
Dlatego ukrywał ją starannie, owa zaś odrobina, której ukryć nie
Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 01.djvu/316
Ta strona została przepisana.