Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 01.djvu/317

Ta strona została przepisana.

mógł, dawała się łatwo wytłomaczyć bliskiém sąsiedztwem z człowiekiem, którego narazić sobie było tak niebezpiecznie, stosunkiem niezbędnym, koniecznym; to téż świat tak to w istocie i tłómaczył sobie, bo przecie każdy, którego obowiązkiem jest miéć pieczę nad innemi i zapobiegać nadużyciom, jeżeli nie może, lub nie chce tego wypełniać, pozwala do pewnego stopnia, aby każdy sam sobie radził, jak może, i chociaż niby nie zupełnie na to się zgadza, gotów jest jednak na wszystko patrzyć przez palce.
Pewnego poranku, don Rodrigo opuścił zameczek, udając się niby na polowanie; sam jechał konno, mały zaś orszak brawów, który mu towarzyszył, szedł piechotą: Grizo tuż przy panu, czterech innych za nim, w pewnéj odległości. Skierowali się w stronę zamku Nienazwanego.

KONIEC TOMU PIERWSZEGO.