— Bardzo to mię. smuci, ale przecież danie ślubu tak mało czasu, tak mało utrudzenia wymaga, że...
— A oprócz tego, oprócz tego, oprócz tego...
— Oprócz tego, cóż jeszcze?
— A to jeszcze, że w sprawie ślubu zaszły pewne przeszkody, gmatwanina...
— Jakie przeszkody, jaka gmatwanina, a to skąd się wziąć mogło?
— Trzeba być w naszéj skórze, aby zrozumiéć, ile-to z powodu ślubów mamy kłopotów, ile formalności dopełnić musimy, ile zdać ścisłych sprawozdań. Ja zanadto dobre mam serce, myślę tylko o usuwaniu przeszkód, o ułatwianiu wszystkiego, o dogadzaniu każdemu i przez to zaniedbuję swoje obowiązki, a potém muszę znosić wymówki, napomnienia i gorsze jeszcze rzeczy.
— Ale, na miłość boską, niechże mię ksiądz proboszcz nie trzyma tak w niepewności, niech mi już powie jasno i wyraźnie, co to wszystko ma znaczyć.
— A wiesz-że ty, mój chłopcze, ile to formalności potrzeba do zawarcia małżeństwa podług wszystkich świeckich i duchownych przepisów?
— Muszę przecież coś o tém wiedziéć — powiedział Renzo, zaczynając już tracić cierpliwość, — skoro proboszcz w ciągu tych dni ostatnich nie dał mi z ich powodu ani chwilki spokoju. Lecz teraz, czyż się nie zrobiło tego, co powinno było być zrobioném? Czyż się nie załatwiło wszystkiego?
— Wszystkiego, wszystkiego, tak się tobie zdaje, a wiesz ty, że to ja popełniłem owo głupstwo, które rzecz całą popsuło, bo śpieszyłem się i nie chciałem wam robić przykrości. Ale teraz... teraz... no, dość już, wiem przecie, co mówię. My biedni proboszcze, jesteśmy zawsze między młotem a kowadłem. Niecierpliwisz się, jak widzę, mój ty biedny chłopcze? Żal mi ciebie serdecznie, lecz cóż mam począć?... nasi zwierzchnicy... słowem, niepodobna wszystkiego powiedziéć. Do nas to należy, my też za to i pokutujemy.
— Ale, niechże ksiądz proboszcz raczy już raz powiedziéć, co to jest ta formalność, któréj się jeszcze nie załatwiło, a będzie załatwioną natychmiast.
— Wiesz-że ty, ile jest przeszkód nie dopuszczających do zawarcia ślubu
— A cóż ja mam wiedziéć o takich przeszkodach!
— Otóż słuchaj: error, conditio, votum, cognatio, crimen, cults disparitas, vis, ordo, ligamen, honestas, si sis afjinis... — mówił don Abbondio licząc wyrazy na palcach.
— Cóż to proboszcz widocznie żarty sobie ze mnie stroi? — przerwał Renzo. — A mnie na co się zdało całe to latinorum?
Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 01.djvu/37
Ta strona została przepisana.