tracimy. — I z temi słowy weszła spiesznie do sadu i drzwi za sobą zamknęła. Renzo, pożegnawszy ją ukłonem, ostrożnie, po cichu, z obawy, aby nie postrzegła, w którą zmierza stronę, poszedł napowrót ku plebanii; a po chwili, wiedząc, że już go z tego miejsca zobaczyć nie może, przyśpieszył kroku i w parę minut stanął przed drzwiami proboszcza, otworzył je, wszedł, skierował się prosto do pokoju, w którym go don Abbondio przyjmował, zobaczył, iż siedzi jeszcze w tym samym fotelu, i podbiegł do niego z miną zuchwałą i z zaiskrzonemi oczyma.
— O! o! a to co znowu? — zawołał proboszcz.
— Kto jest ten ciemięzca — rzekł Renzo głosem człowieka, który postanowił jasną odebrać odpowiedź, — kto jest ten łotr, który nie chce, abym się z Lucyą ożenił?
— Co? co? — wybełkotał don Abbondio, a twarz jego stała się nagle tak białą jak chusta świeżo wyprana i nie namyślając się długo zerwał się z fotelu i do drzwi poskoczył. Ale już go Renzo uprzedził, zatarasował mu drogę, drzwi zamknął i schowal klucz do kieszeni.
— A..., teraz będziesz mi gadał, księże proboszczu? Wszyscy mogą znać sprawy, które mnie obchodzą, a ja tylko o nich nic nie mam wiedziéć! O, że nie, to nie, na to nie pozwolę! Jak się ten nędznik nazywa?
— Renzo! Renzo! na Boga! zastanów się tylko, co robisz; pomyśl o swojéj duszy.
— Myślę, że zaraz chcę wiedzieć o wszystkiém! — zawołał Renzo, i może nawet bezwiednie, uchwycił za rękojeść puginału, który mu z kieszeni wyglądał.
— Litości! — słabym głosem jęknął don Abbondio.
— Chcę wiedziéć.
— Któż tobie powiedział...?
— Nie, nie, żadnych wykrętów. Niech proboszcz mówi jasno i wyraźnie.
— Chcesz mojej śmierci?
— Ja chcę wiedzieć o tém, com wiedziéć powinien.
— Lecz, jeśli powiem, już po mnie! Przecież każdemu życie jest drogie.
— A więc, niech proboszcz mówi.
To więc było wypowiedziane tak energicznie, twarz Renza nabrała wyrazu takéj groźby, iż don Abbondio nie mógł już nawet dopuścić myśli o nieposłuszeństwie.
— Przyrzeknij mi, przysięgnij — wyszeptał — że z nikim mówić nie będziesz, że nikomu nie powiesz...
— Przyrzekam, że zrobię jakieś głupstwo, któregobym może
Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 01.djvu/41
Ta strona została przepisana.