boszcza, dźwięczała jednak straszna nienawiść dla nowo odkrytego wroga: — lecz, księże dobrodzieju, połóż rękę na sercu i tak szczerze powiedz mi, czy na mojém miejscu...
I mówiąc to wyjął klucz z kieszeni i zbliżył się do drzwi. Don Abbondio poszedł za nim, a w chwili gdy Renzo wkładał klucz do zamku, stanął obok niego, z twarzą uroczystą, choć pełną niepokoju, zbliżył mu do oczu trzy palce prawéj ręki i rzekł: — Przysięgnij mi, że...
— Mogłem zawinić, to téż przepraszam pokornie — mówił Renzo, otwierając drzwi i zabierając się do wyjścia.
— Przysięgnij! — zawołał proboszcz drżącą ręką chwytając go za ramię.
— Mogłem zawinie — powtórzył Renzo, i oswobadzając ramię z pod ręki proboszcza, wybiegł spiesznie, przecinając w ten sposób spór, który, podobnie do tylu sporów w filozofii lub piśmiennictwie, mógłby trwać całe wieki, gdyż obie strony powtarzały tylko swoje własne dowody.
— Perpetua! Perpetua! — zawołał don Abbondio. — Potém, gdy się już przekonał o bezskuteczności wołania za uciekającym, a Perpetua nie odpowiedziała: Don Abbondio stracił głowę do reszty.
Nieraz zdarzało się osobom, daleko bardziéj znakomitym, niż nasz biedny proboszcz, znaleźć się w tak trudnych, w tak nieznośnych okolicznościach, iż najlepszym, jedynym na nie środkiem była choroba i położenie się do łóżka. Don Abbondio nie potrzebował nawet szukać tego środka, gdyż sam mu się pod rękę nawinął. Przestrach, którego doznał wczoraj, nie mniejszy przestrach, w którym się i dziś znajdował, trwoga o jutro, wszystko to razem musiało wywrzéć swój skutek. Odurzony, zrozpaczony, niespokojny, rzucił się na fotel i po chwili uczuł, że go jakieś dreszcze zaczynają przechodzić; z westchnieniem poglądał na swoje paznogcie i od czasu do czasu głosem drżącym i rozgniewanym wołał: — Perpetua! Perpetua! — Zjawiła się wreszcie Perpetua z ogromną głową kapusty pod ręką i z miną tak bezczelną, jakby nic nigdy nie zaszło. Nie chcę nudzić czytelnika opisem skarg, ubolewań, wymówek, obwinień i obrony; przytaczaniem owych: — toś ty mogła mu tylko powiedziéć, i — ja nic nie mówiłam, — słowem wszystkich szczegółów smutnej téj sceny, powiem tylko, iż w ostatku don Abbondio rozkazał Perpetui drzwi zaryglować, nie otwierać nikomu pod żadnym pozorem, a gdyby kto chciał się widziéć z proboszczem, objawić mu przez okno, że proboszcz ma gorączkę i że położył się do łóżka. Następnie udał się do swego pokoju, który był na górze, zatrzymując się na każdym stopniu schodów i powtarzając: —
Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 01.djvu/43
Ta strona została przepisana.