wesołéj hulanki zaczął im opowiadać o orzechach, o kwestarzu, i śmiał się z zakonu. Zebrani goście chcieli koniecznie zobaczyć ów olbrzymi stos orzechów i gospodarz zaprowadził ich do spichrza. Ale, słuchajcie tylko, cóż się dzieje: otwiera drzwi, idzie do kąta, w którym były zsypane orzechy, i w czasie, gdy mówi: — patrzcie, patrzcie, i sam téż patrzy, aż tam zamiast stosu orzechów, wielki stos suchych liści! A co, dobrą odebrał zapłatę za chciwość? A klasztor nic na tém nie stracił, przeciwnie, wiele zyskał, ponieważ, po tak cudowném zdarzeniu, kwesta orzechów tak była obfitą, iż pewien dobrodziéj ulitowawszy się nad biednym kwestarzem, podarował klasztorowi osiołka, aby dźwigał na sobie zebrane orzechy. A z tych orzechów zrobiono następnie tak wiele oleju, iż każdy mógł iść do klasztoru i brać go sobie tyle, ile potrzębował; bo my jesteśmy jak morze, które odbiera ze wszechstron wodę i znów ją wszystkim rzekom oddaje.
W téj chwili weszła Łucya, niosąc orzechy, któremi wypełniła cały fartuch po brzegi tak, iż z wielkim tylko wysiłkiem mogła go utrzymać za oba koniuszczki. wyciągając przy tém ręce daleko przed siebie. W czasie, gdy brat Galdino zdjąwszy z pleców worek rozwiązywał go, aby weń wsypać obfitą jałmużnę, twarz matki zwróciła się na córkę z wyrazem zdziwienia i wymówki za tak niezwykła rozrzutność; ale Łucya odpowiedziała jéj spojrzeniem, które zdawało się mówić: powiem zaraz, dlaczegom to uczyniła. Kwestarz, obsypując kobiety błogosławieństwy, podziękowaniami, życzeniami obietnicami i pochwałami, zarzucił znów worek na plecy i już się do wyjścia zabierał, lecz w téj chwili Łucya zatrzymała go mówiąc:
— Bracie Galdino, chciałabym, abyście mi wyświadczyli pewną przysługę; abyście powiedzieli ojcu Krzysztofowi, że mam do niego bardzo pilny interes, i prosili go, aby nam tę łaskę wyświadczył i sam do nas przyszedł, bo my biedaki nie możemy pójść do niego.
— Tylko tyle? Nie daléj jak za godzinę ojciec Krzysztof będzie zawiadomiony o waszém życzeniu.
— Napewno?
— Spuśćcie się już na mnie. — I poszedł wprawdzie daleko bardziéj zgarbiony, ale także nierównie weselszy, niż tu przyszedł.
Widząc, iż uboga dziewczyna każę prosić do siebie ojca Krzysztofa i że kwestarz bez najmniejszego zdziwienia i tak chętnie przyrzeka spełnić jéj zlecenie, mogłoby się zdawać niejednemu, iż ów ojciec Krzysztof jest sobie bardzo pospolitym, tuzinkowym mnichem. A jednak, wcale tak nie było. Człowiek ten miał wielkie znaczenie w zakonie i w całéj okolicy; lecz sam już stan kapucynów był takim, iż dla tych ludzi nie mogło być nic zanadto
Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 01.djvu/59
Ta strona została przepisana.