jem ojciec Ludwika ostatnie swe lata przepędził, obawiając się ustawicznie, aby zeń nie szydzono i nie zastanawiając się nigdy nad tą wielką prawdą, iż sprzedawanie nie jest bynajmniéj rzeczą gorszą od kupowania, i że nie zawsze przecież wstydził się owego rzemiosła, które pełnił przez czas tak długi. Synowi swemu, choć sam nie szlachcic, dał wychowanie czysto szlacheckie, zgodne z pojęciami czasu, o ile tylko mogły mu na to pozwolić zwyczaje i prawa; kazał go kształcić w naukach i w sztuce rycerskiéj i umarł pozostawiając go jedynym właścicielem dużego majątku.
Ludwik miał nawyknienia wielkiego pana; od dziecka przywykł do rozkazywania, gdyż wszyscy domownicy otaczali go pochlebstwami i starali się uprzedzać każde, najmniejsze nawet jego życzenie. Lecz, kiedy zapragnął zbliżyć się do ludzi posiadających w mieście największe znaczenie, spostrzegł odrazu, iż pójdzie mu to oporem, i że chcąc należéć do ich wybranego grona, wypadnie mu uzbroić się w wielką cierpliwość i pokorę, być poniżanym co chwila i na każdym kroku doznawać upokorzeń. To się nie zgadzało bynajmniéj ani z usposobieniem Ludwika, ani z wychowaniem, które odebrał. Urażony więc usunął się od kółka, do którego czuł tak wielki pociąg i żal zarazem, do którego, jak sądził, miał wszelkie prawo należéć, a które obeszło się z nim jednak tak niesprawiedliwie. Żywiąc w duszy te dwa tak różne uczucia i nie mogąc się zbliżyć do ludzi, którzy w jego przekonaniu byli jedyném odpowiedniém dlań towarzystwem, starał się przynajmniéj dorównać im przepychem i zbytkiem, a nieraz ich nawet prześcignąć, przez co okrywał się w ich oczach śmiesznością i stwarzał sobie nieprzyjaciół i zawistnych. Charakter jego gwałtowny, lecz i szlachetny zarazem, popchnął go z czasem do bardziéj wzniosłego spółzawodnictwa. Czuł wstręt i odrazę do wszelkiego rodzaju nadużyć i niesprawiedliwości; a uczucie to wzrosło w nim jeszcze w skutek osobistego żalu do szlachty, która-to, jak wiemy, największe wówczas popełniała bezprawia. I znowu więc, chcąc jednocześnie dwu tym tak różnym uczuciom zadość uczynić stawał chętnie w obronie słabego i pokrzywdzonego, starał się upokorzyć silnego, a dopuszczającego się bezprawia, wdawał się w rozmaite kłótnie i spory, ściągał na siebie tysiące nieprzyjemności; wkrótce zasłynął szeroko jako obrońca i mściciel uciśnionych biedaków. Ciężki-to był obowiązek co prawda; a łatwo sobie każdy wystawi, ile-to biedny Ludwik musiał miéć nieprzyjaciół, kłopotów, przykrości. Oprócz tego, walcząc za dobrą sprawę, cierpiał jednak niezmiernie z powodu, że i on nieraz, dla dopięcia celu, zmuszony był dopuszczać się podstępu, gwałtów, bezprawia, słowem tego wszystkiego, na co nie mogło zgodzić się jego sumienie i czém tak dalece się brzydził.
Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 01.djvu/64
Ta strona została przepisana.