swego przeznaczenia, czując w duszy taki spokój, jakiego jeszcze nie zaznał od chwili spełnienia strasznéj zbrodni, na odpokutowanie któréj całe swe życie poświęcał. Zatopiony w myślach o owych trudach, umartwieniach i upokorzeniach, które go w nowym zawodzie czekały i które miały przynieść ulgę jego sumieniu, bezwiednie niemal stosował się do przepisu, nakazującego milczenie nowicyuszom. Gdy już uczuł głód i potrzebę wypoczynku, zatrzymał się u pewnego dobrodzieja zakonu, wyjął ów chleb zgody, z jakąś niewymowną rozkoszą spożył zeń kawałek, a resztę odłożył do koszałki, aby ją zachować na wieczną pamiątkę.
Nie jest moim zamiarem opisywać tu cały przebieg jego życia w zakonie, powiem tylko, że pełniąc z największą gorliwością i z całém oddaniem się te obowiązki, które mu powierzano zazwyczaj, to jest: kazanie po kościołach, doglądanie chorych i spowiadanie umierających, nie zaniedbywał nigdy skorzystać z każdéj nadarzającéj się sposobności, aby pełnić dwie inne jeszcze powinności, które sam na siebie nałożył: godzić zwaśnionych i opiekować się uciśnionemi. Niemało się przyczyniły do tego, choć sam nawet o tém nie wiedział, owe resztki usposobień rycerskich, których ani umartwienia, ani pokora nie mogły całkowicie wytępić. Wyrażał się zwykle z wielką skromnością, prostotą i powagą, lecz wówczas, gdy chodziło o bronienie praw pokrzywdzonego, lub o wykazanie czyjéjś niewinności, stawał się nagle innym człowiekiem, odzyskiwał całą swą dawniejszą energię, a mowa jego, która nabrała dziwnéj siły i wyrazistości przez to, iż kazał tak często, brzmiała uroczystém natchnieniem. Jego twarz, jego cała postać świadczyły jasno o długiéj walce, która się w nim staczać musiała pomiędzy ognistym, silnym, wrażliwym temperamentem a wolą niezłomną, zawsze zwycięską, zawsze czujną i posłuszną wzniosłym, szlachetnym pobudkom. Pewien kapucyn, jego wielki przyjaciel, powiedział o nim kiedyś, iż jest jak owe wyrazy zanadto dosadne w zwykłéj swéj formie, które wymykają się jednak ludziom, nawet dobrze wychowanym, w chwilach silnego rozdrażnienia i które, choć są wymawiane półgębkiem, przez zęby i ze zmianą niektórych głosek, zawsze jednak muszą wiele zachować ze swéj dobitności pierwotnéj.
Gdyby jakaś biedaczka, o któréj istnieniu nawet dotychczas nie wiedział, zażądała jego pomocy, ojciec Krzysztof natychmiast-by do niéj pośpieszył. A cóż dopiéro skoro chodziło o Łucyę. któréj był spowiednikiem, któréj niewinność i skromność uwielbiał, dla któréj już od dni kilku obawiał się groźnych niebezpieczeństw z powodu owego niecnego prześladowania jej przez don Rodriga. Obawiał się również, aby jego rada co do zachowywania milczenia
Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 01.djvu/74
Ta strona została przepisana.