zdało? Powiem tobie, mój Renzo, abyś w Bogu zaufał, a On cię nie opuści.
— Ach, ojcze! — zawołał Renzo — święte twoje słowa. Nie jesteś z tych, którzy chcą, aby zawsze i we wszystkiém biedak był winien. Ale nasz ksiądz proboszcz i ten, ten doktór, adwokat szanowny....
— Nie powinieneś mówić o rzeczach, które cię niepotrzebnie tylko mogą rozdrażniać. Ja jestem ubogim zakonnikiem; lecz, powtarzam ci to, com już poprzednio tym kobietom powiedział, iż zrobię wszystko, co ode mnie zależy, aby wam dopomódz. Wprawdzie....
— O, bo téż ojciec Krzysztof nie jest takim, jak zwykli niby przyjaciele na świecie! Moi naprzykład! Tak mnie kochali! Trzeba było ich słyszéć, jak nieraz oświadczali się z gotowością służenia mi w potrzebie! Zdawało się, że samegoby się czarta nie zlękli. Gdybym przypadkiem miał miéć kiedy jakiego nieprzyjaciela... ho, ho!... dość, abym im o tém powiedział; a pewnie, niedługo jużby chodził po świecie!... A dziś, a teraz, żeby ojciec widziął, jak się wszyscy odstrychnęli... — Domawiając tych wyrazów spojrzał na zakonnika i dostrzegł nagle, iż twarz jego dziwnie się zachmurzyła; a czując, iż powiedział to, o czém-by należało zamilczéć starał się błąd swój naprawić, i plącząc się coraz bardziéj powtarzał: to jest chciałem powiedziéć, nie chcę przez to powiedziéć... to jest chciałem tylko powiedzieć...
— Co chciałeś powiedziéć? Co? Zacząłeś psuć całą sprawę i wszystkie moje plany, przedtem jeszcze, nim je zdołałem wykonać! Zawiodłeś się na przyjaciołach! To dobrze, że w porę. Co za przyjaciele? Jacy przyjaciele?... A mogliżby oni tobie dopomódz nawet wówczas, gdyby ci dopomagać chcieli! W jaki sposób? A ty chcesz stracić Tego Jedynego, który chce i może to zrobić. Nie wiesz-że, iż Bóg jest przyjacielem nieszczęśliwych, którzy pokładają w nim ufność? Nie wiesz, że słabemu na nic się nie zdało nastawiać pazury? A gdyby nawet... (W téj chwili, chwycił silnie Renza za ramię; cała jego postać nie tracąc powagi nabrała wyrazu wielkiéj boleści, oczy się na dół spuściły, głos stał się wolny, cichy jakiś, głuchy) a gdyby nawet... o, to rzecz straszna!... Renzo! chcesz mi zaufać?... co mówię, mnie, robakowi, nędznemu słudze bożemu... Chcesz ty zaufać Bogu, w Nim całą swą nadzieję położyć?
— Ach, tak! — rzekł Renzo — ten jest Pan nad Pany.
— A więc dobrze; przyrzeknij mi, że nie będziesz się starał o pomszczenie swej krzywdy, przyrzeknij, że zachowasz się spokojnie, że mnie będziesz słuchał we wszystkiém.
Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 01.djvu/77
Ta strona została przepisana.