Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 01.djvu/78

Ta strona została przepisana.

— Przyrzekam.
Łucya odetchnęła głęboko, jak gdyby z piersi jéj spad! jakiś ciężar; a Agnieszka powiedziała: — ot tak, to dobrze, mój synu.
— A teraz, słuchajcie mię, dzieci — rzekł ojciec Krzysztof — dziś pójdę do tego człowieka, aby z nim pomówić. Jeżeli Bóg wzruszy jego serce i da siłę moim wyrazom, to dobrze; jeżeli nie, to także dobrze, będzie to znak, że w inny jakiś sposób chce nas ratować. Wy tymczasem pozostańcie w domu, unikajcie niepotrzebnych gawęd, najlepijé byłoby, aby was nikt dziś nie widział. Wieczorem, lub najdaléj jutro zrana zobaczymy się, a teraz bywajcie zdrowi. — I nie chcąc nawet słuchać wszystkich błogosławieństw i podziękowań, któremi go obsypywano, wyszedł spiesznie. Poszedł prosto do klasztoru, dokąd zdążył jeszcze w samę porę dla odśpiewania sexty w chórze, potém zjadł obiad i znów puścił się w drogę, zmierzając ku legowisku owego dzikiego zwierza, którego miał zamiar ugłaskać.
Zamek don Rodriga wznosił się samotnie, jakby mała twierdza, na wierzchołku jednego z pagórków, któremi usiane jest to wybrzeże. Do tych niewielu szczegółów i ten jeszcze nasz rękopism dodaje (choć byłoby na prawdę rzeczą daleko lepszą, gdyby wprost nazwę wymienił), iż zameczek znajdował się nieco w głębi, górując nad wioską, w któréj mieszkali narzeczeni, i że był od niéj oddalony o jakie trzy mile drogi, a od klasztoru o cztery. U stóp pagórka, od strony południa, a zatem naprost jeziora, leżało kilkanaście chałup, jakby tulących się jedna do drugiéj, w których mieszkali kmiecie don Rodriga; była-to stolica jego państwa.. Chcąc poznać obyczaje i tryb życia tego państewka, dość było, chociaż raz jeden, przejść przez wioskę. W domach, w których przypadkiem drzwi stały otworem, co zresztą bardzo się rzadko zdarzało, w dolnéj izbie były porozwieszane na ścianach strzelby, trąby, motyki, grabie, słomiane kapelusze, siatki i rożki do prochu, wszystko razem pomieszane w największym nieładzie. Ludzie, którzy ukazywali się na ulicy, były-to chłopy krępe, silne, o ponurem wejrzeniu, z wielkim czubem zadartym do góry i w siatkę ujętym; starcy, którzy, pomimo, iż oddawna już potracili zęby, wyglądali tak, jakby przy lada zaczepce gotowi byli z wyszczerzonymi dziąsłami rzucić się na przechodnia; kobiety o męskich twarzach i ruchach, o silnych, dużych rękach, które dzielnie mogły przyjść w pomoc językowi, aby poprzéć jego wymowę; nawet w układzie i w twarzach dzieci, które się na drodze bawiły, znać było coś zuchwałego, wyzywającego, dzikiego.
Ojciec Krzysztof przeszedł przez wioskę, następnie stromą i krętą uliczką, która miała dwa murki po bokach, dostał się na