zakonnika do sal przyległych, — to prawda, iż dobrze czynić można wszędzie, nawet u nas.
Przeszli jeszcze kilka ciasnych pokojów i znaleźli się przede drzwiami sali jadalnéj, z któréj, przez zamknięte podwoje, słychać było głośny brzęk nożów, widelców, talerzy i szklanek, co jednak nie mogło dorównać strasznéj wrzawie ludzkich głosów. Głosy te, z każdą chwilą stawały się silniejsze, wrzawa rosła, widać, iż musiała toczyć się jakaś ważna sprzeczka, w któréj każdy z obecnych starał się wszystkich innych przekrzyczeć. Zakonnik chciał się cofnąć, i właśnie prosił służącego, który za nic na to nie chciał się zgodzić, aby mu pozwolił gdzieś, w jakimś kątku doczekać się końca biesiady, gdy lokaj, śpieszący do kuchni nagle drzwi otworzył. Niejaki hrabia Attilio, który siedział naprzeciw wejścia (był-to krewny gospodarza; nie wymieniając go po imieniu, już tu raz mówiliśmy o nim), spostrzegłszy ogoloną głowę i habit i domyślając się z postawy zakonnika, że chce uciekać, — ej, ej! — zawołał, — nie unikniesz już, ojcze wielebny, prosimy, bardzo prosimy! — Don Rodrigo, nie odgadując jeszcze właściwego powodu tak niespodzianych odwiedzin, doznał jednak jakiegoś przykrego wrażenia i wołałby wcale zakonnika nie widzéć w téj chwili. Ale, ponieważ nierozważny hrabia Attilio tak go głośno zapraszał, więc i gospodarz był zmuszony uczynić toż samo, zwrócił się do drzwi i powtórzył: — prosimy, bardzo prosimy. — Ojciec Krzysztof wszedł, ukłonił się gospodarzowi i również ukłonem odpowiedział na powitania wszystkich obecnych.
Większość ludzi (nie mówię o wszystkich), gdy sobie chce w myśli wystawić, jak może wyglądać człowiek zacny, który ma stanąć przed nędznikiem, wyobraża go zwykle z podniesioną głową, z wejrzeniem pewném, ze śmiałą i dobitną mową; jednak, w rzeczywistości na to, aby zacny człowiek, mógł przybrać taką postawę, wielu i wielu warunków potrzeba, o które, co prawda, dość trudno na świecie. Upraszam więc czytelników, aby się niezbyt dziwili temu, iż ojciec Krzysztof, pomimo, iż miał czyste sumienie, pomimo iż był przekonany o świętości owéj sprawy, której tu bronić zamierzał, pomimo wreszcie, iż czuł wielką litość i mimowolną odrazę do osoby don Rodriga, doznał jednak pewnego zakłopotania, pomieszania, a nawet uszanowania na widok tego samego don Rodriga, który tu, w swoim domu, w swojém państwie, otoczony gronem przyjaciół i sług, doznając wszelkich oznak uszanowania, pewny swój siły i swego znaczenia, zasiadał na pierwszém miejscu u stołu z wyrazem takiéj dumy i wyniosłości na twarzy, iż spojrzawszy na nią, niejednemu mogła zamrzéć na ustach nie tylko rada, ale i prośba, nie tylko groźne napomnienie, ale nawet najlżejsza chociażby wy-
Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 01.djvu/80
Ta strona została przepisana.