i tego, że nie słuchała rad rodzicielskich, bo jéj mąż... ale to już nie należy do rzeczy.
Agnieszka powiedziała prawdę: ślub taki nie był niemożebnym, lecz wymagał wielkiéj zręczności, gdyż ludzie, którzy uciekali się do tak ostatecznego środka, najprzód już na zwykłéj drodze musieli natrafiać na nieprzezwyciężone trudności; proboszcz każdy, w takich wypadkach, zachowywał wszelkie ostrożności, aby nie dać się podejść, a nawet wówczas, gdy jednéj z takich par udało się zejść go niespodzianie, tak się bronił, tak uciekał, jak ów biedny Proteusz, któremu gwałtem kazano wygłaszać wyroki bogów.
— Łucyo, a gdyby-to było prawdą? — spytał Renzo patrząc na nią błagalnie.
— Jakto! gdyby było prawdą! — zawołała Agnieszka. — Więc i tobie się zdaje, że sama nie wiem, co plotę. No proszę, ja się staram, ja obmyślam, ja im radę najlepszą podaję, a oni nie wierzą. Dobrze więc, dobrze, możecie sobie nie wierzyć, możecie mię o nic nie pytać — radźcie, jak umiecie najlepiéj, ja od wszystkiego ręce umywam.
— Ależ nie! Ależ gdzież tam! ja wierzę; nie opuszczaj nas, matko! — rzekł Renzo. — Tak tylko, tak sobie mówię, bo na prawdę rzecz ta zanadto mi się piękną wydaje. Przecież ja matce tak wierzę, jakbyś była moją rodzoną, prawdziwą mateczką — zakończył pieszczotliwie.
Te wyrazy złagodziły od razu zły humor Agnieszki i kazały jéj zapomniéć o postanowieniu, wypowiedzianém przed chwilą, które i bez tego sama nawet, nie uważała za możliwe do wypełnienia.
— Ale dlaczegóż, mamo — rzekła Łucya swoim zwykłym cichym, łagodnym głosem — dlaczegóż ten środek tak dobry nie przyszedł na myśl Krzysztofowi?
— Nie przyszedł na myśl? — odpowiedziała Agnieszka — o! że przyszedł za to ręczę; ale tylko mówić nam o nim nie chciał.
— Dlaczego? — zapytali się jednocześnie narzeczeni.
— Dlaczego... a dlatego, jeżeli już tak koniecznie chcecie o tém wiedziéć, iż zakonnicy powiadają, jakoby ta rzecz była niedobrą.
— Jakto można mówić, że nie jest dobrą, kiedy jest dobrą — rzekł Renzo — wówczas zwłaszcza kiedy się uda szczęśliwie.
— A cóż chcecie, abym wam na to powiedziała? — odrzekła Agnieszka. Oni przecież prawa pisali tak, jak się im podobało; a my, biedni ludziska, nie możemy wszystkiego zrozumiéć. A zresztą ileż-to rzeczy... — Ot naprzykład: wszak-to niedobrze uderzyć czło-
Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 01.djvu/97
Ta strona została przepisana.