o niéj, ona wciąż się ku niemu przybliża. W młodości, przykłady tak ciągłych, tak strasznych nadużyć, gwałtów, zemsty, zabójstw i zbrodni wszelkiego rodzaju, przejmując go dziką żądzą dorównania innym tyranom, służyły mu również za pewien oręż, za pewną obronę przeciwko własnemu sumieniu; teraz, gdy już się wyniósł ponad tłum pospolitych zbrodniarzy, świadomość téj strasznéj wyższości przejmowała go nieraz poczuciem okropnego osamotnienia. Ten Bóg, o którym słyszał niegdyś, lecz który oddawna już tak mało go obchodził, że nawet nie zadawał sobie pracy zaprzeczania go, lub przyznawania, teraz, w chwilach jakiegoś zwątpienia, jakiéjś trwogi, nie wywołanej żadném widoczném niebezpieczeństwem, zdawał się nieraz z głębi jego duszy przemawiać: — A jednak ja jestem. — Wówczas, gdy jeszcze czuł w sobie życie w całéj pełni, gdy wrzały w nim wszystkie namiętności, prawo wygłaszane w Jego imieniu przejmowało go nienawiścią i wstrętem, teraz, kiedy sobie czasem o niém przypomniał, umysł, wbrew woli, przyznawał, że to wielkie prawo, że musi się spełnić. Jednak, na myśl mu nawet nie przyszło zwierzyć się komukolwiek z tego swojego udręczenia, przeciwnie, tłumił je starannie, osłaniał pozorem jeszcze straszniejszéj dzikości i w ten sposób starał się je ukryć przed samym sobą, zwalczyć, przełamać. Jakże teraz żałował (skoro już ich ani odmienić, ani zniszczyć, ani o nich zapomniéć nie mógł) tych świetnych czasów, kiedy najstraszliwsze niegodziwości popełniał bez najmniejszego wyrzutu, myśląc tylko o tém, aby żądzom jego stało się zadość! Jakichże starań dokładał, aby te czasy powrócić, aby zatrzymać, lub schwycić na nowo owę dawniejszą wolę niezłomną, owę pewność siebie, owę siłę, tak siebie świadomą, tak wielką, tak niepokonaną, aby wmówić w siebie, że jest jeszcze tem, czém był dawniéj!
To téż i teraz, dlatego tak odrazu przyrzekł don Rodrigowi swą pomoc, aby się zabezpieczyć przed wszelką chwiejnością, przed wszelką walką wewnętrzną; lecz zaledwie sam pozostał, uczuł, że owa siła woli, którą na chwilę odzyskał, nakazując sobie danie owego przyrzeczenia, poczęła słabnąć i że natomiast zaczynają go ogarniać myśli, które, gdyby ich usłuchał, doprowadziłyby go do złamania danego słowa, do okrycia się wstydem, w oczach jednego ze swych sprzymierzeńców, a chcąc odrazu położyć koniec téj przykréj walce z samym sobą, kazał przywołać Nibbia, jednego z najbardziej zręcznych i śmiałych wykonawców jego niegodziwości, którym zwykł był posługiwać się w swych stosunkach z Egidiem. Skoro tylko Nibbio stanął na progu. Nienazwany, głosem stanowczym, rozkazał mu natychmiast wsiąść na koń i pędzie do
Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 02.djvu/10
Ta strona została przepisana.