kiedy ty nie możesz tu pozostać z łaski tego łajdaka, to i ja nie zostanę; zresztą kiedy sobie pomyślę, że ten ptaszek siedzi tuż pod bokiem, to już mi i wioska i dom mój niemiły, a z wami wszędzie mi będzie dobrze. I pierwéj już byłam gotowa iść z wami choćby na kraj świata i zawsze byłam tego zdania, że nam stąd wynieść się trzeba, ale bez pieniędzy jakże-to było zrobić? A teraz rozumiesz? Tę trochę grosiwa, którą nasz biedaczek, odmawiając sobie wszystkiego, uciułał z takim mozołem, sąd zabrał; wymiótł czyściutko każdy kąt jego domu i już tam nic nie zostało; ale Pan Bóg za to nam zesłał pieniądze. A więc kiedy potrafi znaléść jakiś sposób zawiadomienia nas o tém, czy żyje i gdzie się obraca i co robić zamierza, zaraz przyjdę po ciebie do Medyolanu i zaraz cię zabiorę. Dawniéj wydałoby mi się to Bóg wie jak trudną rzeczą, ale bieda napędza rozumu do głowy; byłam już przecie aż w Monzy i wiem, co to jest podróżować. Oto wezmę z sobą jakiego sprytnego człowieka, krewniaka, naprzykład Aleksego z Maggianico; bo mówiąc szczerze, w naszéj wiosce człowieka sprytnego co się zowie to chyba nie znajdzie; wezmę go z sobą, powiadam, i za wszystko my płacić będziemy i... teraz rozumiesz?..
Lecz widząc, że zamiast się ożywiać, Łucya staje się coraz smutniejszą i że ją ogarnia jakieś rozrzewnienie, w którem niéma ani cienia radości, nagle umilkła, a po chwili spytała:
— Ale co tobie? czy ci się nie zdaje, że tak będzie dobrze?
— Biedna mama! — zawołała Łucya, otaczając jéj szyję ramieniem i twarz ukrywając na jéj piersiach.
— Co się stało? — spytała znów matka z rosnącym niepokojem.
— Ach! powinnam była pierwéj ci o tém powiedziéć — odrzekła Łucya, podnosząc twarz i ocierając łzy — ale nie miałam odwagi. Przebacz mi, mamo!
— Ale powiedz-że, powiedz, moje dziecko!
— Ja nie mogę już być żoną tego biedaka.
— Co? Jak-to?
Łucya ze spuszczoną głową, oddychając ciężko, ze łzami w głosie, choć się oczy zdobyć na nie nie mogły, z rezygnacyą człowieka, opowiadającego o rzeczy bolesnéj, która wszakże nie da się już odmienić, zawiadomiła matkę o swoim ślubie, i składając dłonie, prosiła ją znowu, aby jéj chciała przebaczyć, że milczała dotychczas i zaklinała, aby o tém nie mówiła nikomu i aby dopomogła jéj do spełnienia tego, co spełnić była powinna.
Agnieszka osłupiała na tak przerażającą wiadomość. Zrazu chciała oburzyć się na córkę za to jéj tak długie milczenie, ale bolesne myśli, które w niéj budziło to postanowienie dziewczyny, stłu-
Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 02.djvu/106
Ta strona została przepisana.