Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 02.djvu/107

Ta strona została przepisana.

miły osobiste niezadowolenie; chciała powiedziéć: „i cóżeś uczyniła najlepszego!“ — ale zdawało się jéj, że to byłoby grzechem, témbardziéj, że Łucya znów opisywać zaczęła ze wszelkiemi szczegółami i owę noc straszną i swoję rozpacz i tak niespodziany ratunek i wszystkie okoliczności, wśród których ślub został uczyniony tak uroczyście, tak dobrowolnie. A tymczasem i jéj saméj zaczęły przychodzić na myśl różne przykłady strasznéj, dziwnéj kary za naruszenie jakiegoś ślubu, o których często słyszała i które następnie opowiadała córce. Stała więc przez czas pewien jakby skamieniała; na ostatku zaś rzekła:
— I cóż teraz będzie?
— Teraz — odpowiedziała Łucya — Pan Bóg już o tém pomyśli, Pan Bóg i Matka Najświętsza, ich opieki wzywałam i nie opuścili mnie dotąd; nie opuszczą mię i teraz, kiedy... Łaska, o którą proszę Boga, jedyna łaska po zbawieniu duszy, jest to, abyśmy mogły być razem, i Bóg mi ją ześle, o! tak, ześle mi ją. W owym dniu... w tym powozie... o, Przenajświętsza Panno!... ci ludzie!... Któżby mi wówczas powiedział, że wiozą mnie do tego, który nazajutrz ma mię oddać matce?
— Ale żeby też zaraz nie powiedziéć o tém matce! — rzekła Agnieszka z pewném rozdrażnieniem, które miłość i litość dla córki nieco łagodziły.
— Daruj mi, mamo; nie miałam odwagi... I cóżby to pomogło, gdybym cię zasmuciła trochę wcześniéj?
— A Renzo? — powiedziała Agnieszka.
Łucya drgnęła i zawołała:
— Ach, mamo! ja nie powinnam już myśléć o tym moim biedaku. Widać, że nie było przeznaczoném... Zdawałoby się, iż Pan Bóg chciał nas rozłączyć. A kto wie?.. ale nie, nie. On go ochroni od niebezpieczeństwa, uczyni szczęśliwym, daleko szczęśliwszym, niż mógłby być ze mną.
— Jednak — powiedziała Agnieszka — żeby nie ten twój ślub, jeżeli Renza nie spotkało niezłego, to jabym już potrafiła wszystkiemu dać radę, dzięki tym pieniądzom.
— Ale te pieniądze — odrzekła Łucya — czyżby się nam dostały, gdybym nie spędziła tam téj strasznéj nocy? Pan Bóg widocznie tak chciał; niech się dzieje Jego święta wola... — I płacz przerwał jéj mowę.
Na tak niespodziany dowód Agnieszka zamyśliła się głęboko, a Łucya, tłumiąc łkania, po niejakiéj chwili tak dalej mówiła:
— Teraz, kiedy już się to stało, trzeba święcie i z ochotą spełniać obietnice, a ty, moja biedna mamo, możesz mi w tém dopomódz, najprzód modląc się za swoję biedną córkę, a powtóre... trzeba prze-