Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 02.djvu/12

Ta strona została skorygowana.

nie wiedząc, że tam, za temi drzwiami, czeka na nią rzeźnik, któremu pasterz sprzedał ją przed chwilą.
— Potrzebuję wielkiéj przysługi — rzekła naraz Pani — i ty jedna mogłabyś mi ją wyświadczyć. Mam wprawdzie tyle osób na moje rozkazy, ale żadnéj zawierzyć nie mogę. W pewnéj, bardzo ważnéj sprawie, o któréj potém ci powiem, muszę widziéć się zaraz, ale to zaraz, z ojcem gwardyanem, z tym samym, który ciebie, moja biedna Łucyo, przyprowadził do mnie; jednak wiele mi na tém zależy, żeby nikt nie wiedział, iż to ja po niego posłałam. Otóż, oprócz ciebie, nie mam nikogo, ktoby mógł spełnić to tajemnicze zlecenie.
Łucyą przestraszyła ta prośba i ze zwykłą swą nieśmiałością, nie ukrywając wszakże wielkiego zdziwienia, zaczęła przytaczać dla wymówienia się od przyjęcia na siebie tego poselstwa, różne powody, o których przecież i Pani mogła coś wiedziéć, które także mogła przewidziéć: tak bez matki, bez nikogo, znaléść się na drodze mało uczęszczanéj, w okolicy nieznanéj... Ale Giertruda, wyćwiczona w szkole piekielnéj, okazała również zdziwienie niemałe, udała, iż jest głęboko dotkniętą tém, że w osobie, na którą miała nawet prawo niejakie liczyć najbardziéj, natrafiła na tak wielki opór, na opór, którego owe błahe powody żadną miarą usprawiedliwić nie mogły. Wyjść w biały dzień o parę kroków, iść tą samą drogą, którą już znała, boć ją przecie tak niedawno jeszcze przebyła, a zresztą, gdyby jéj nawet nigdy nie widziała, to i tak zmylić jéj nie może, bo ona sama opowie jéj, którędy ma przechodzić... Wreszcie, Pani swoją wymową dokazała tego, iż Łucya wzruszona i zawstydzona, zapytała z cicha:
— I cóż więc mam zrobić?
— Idź do klasztoru kapucynów — tu najdokładniéj opisała jéj drogę — powiedz, że chcesz się widziéć z ojcem gwardyanem i w mojém imieniu, ale tylko we cztery oczy tak, żeby nikt inny nie słyszał, poproś go, aby tu przyszedł natychmiast, a niech nikomu nie mówi, że to ja po niego posłałam.
— A cóż powiem odźwiernéj? Nigdy nie wychodzę z klasztoru, pewnie się zdziwi i spyta, dokąd idę?
— Staraj się wyjść tak, aby cię nie spostrzegła, a jeżeli ci się to nie uda, to powiedz jéj, że idziesz do kościoła Maryi Panny, w którym odbywa się czterdziestogodzinne nabożeństwo.
Nowa trudność dla Łucyi, musiałaby skłamać! Ale Pani znów okazała tak wielkie zmartwienie z powodu jéj oporu, tak zręcznie potrafiła dowieść, jak brzydką byłoby rzeczą, gdyby ona przeniosła jakieś dziecinne skrupuły nad obowiązki wdzięczności, że biedna