że sława którą pozyskał we Włoszech, jest dowodem, iż on — pierwszym pisarzem swego czasu.
Ale, jeżeli we wszystkich tych, dotychczas wymienionych naukach don Ferrante mógł słusznie uchodzić za bardzo biegłego i wyćwiczonego, to była jedna, w któréj na nazwę mistrza zasłużył: a mianowicie w nauce rycerskiéj. Nie tylko mówił o niéj z niepospolitą znajomością rzeczy, lecz proszony często o wdanie się w spory honorowe, bywał w nich zawsze rozjemcą i wyrocznią. Miał w swym księgozbiorze i, można rzec, w swéj głowie dzieła pisarzy najbardziéj wsławionych w tym przedmiocie: Parysa dal Pozzo, Fausta z Longiano, Urrea, Muzia, Romei, Albergata, tudzież Forno primo i Forno secondo Torkwata Tassa, z którego to pisarza w potrzebie umiał również przytoczyć z pamięci wszystkie te miejsca z Gerusalemme Liberata i Gerusalemme Conquistata, na które można się było powołać w sporach rycerskich. Wszakże, pisarzem z pisarzy, w jego mniemaniu, był nasz słynny Franciszek Birago, ze zdaniem którego, bardzo często się zgadzał w sprawach honoru, i który ze swéj strony odzywał się o don Ferrancie z wielkim szacunkiem. A gdy wyszły Discorsi Cavallereschi tego znakomitego męża, don Ferrante, bez wahania przepowiedział, że ta książka podkopie powagę Olevana i pozostanie, dla przyszłych pokoleń, wraz z innemi swemi szlachetnemi siostrami, najwyższą wyrocznią; przepowiednia, o któréj mówi nasz nieznany autor, że każdy widziéć może, jak się sprawdziła.
Potém, przechodzi do belletrystyki; lecz tu, zaczynam już wątpić, żeby łaskawy czytelnik miał zbyt wielką ochotę odbywać z nim daléj ten uczony przegląd; a nawet rodzi się we mnie silna obawa, czym już nie zarobił na nazwę służalczego przepisywacza dla siebie wyłącznie, na nazwę nudziarza, którą mam się podzielić z mym autorem; a wszystko to z powodu żem się zapuścił w rzeczy nie mające żadnego bezpośredniego związku z naszą opowieścią i o których mój autor dlatego chyba tak się szeroko rozpisał, że pragnie wykazać swoję uczoność i dowieść, że zacofanym nazwać go nie można. Otóż więc nie chcąc, aby nasza praca marnie przepaść miała, zostawiamy to, co już jest napisano, i kwitując z reszty wracamy na właściwą drogę: tém bardziéj że mamy do przebycia spory jeszcze kawał, nim napotkamy te z nich, które, jak sądzę, najbardziéj powinny zajmować czytelnika, jeżeli w tém wszystkiém jest coś, co go zajmuje.
Aż do jesieni następnego, to jest 1629 roku, wszystkie te osoby znajdowały się, jedne z własnéj woli, inne z konieczności, w tém samém mniéj więcéj położeniu, w którem je pozostawiliśmy, i nic w ich życiu nie zaszło, ani téż nic takiego nie uczynili, coby mogło
Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 02.djvu/125
Ta strona została przepisana.