Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 02.djvu/130

Ta strona została przepisana.

nie nauczony skutecznością tych swoich pierwszych środków zaradczych i pokonany nieubłaganym postępem klęski, dalszych już zaniechał, tego rozstrzygnąć nam niepodobna. Znajdujemy wprawdzie u kilku owoczesnych dziejopisów (skorszych, niestety, do opisywania wielkich wypadków, niż do śledzenia ich przyczyn i postępu) obraz kraju a głównie miasta w drugiéj połowie zimy i na wiosnę, kiedy przyczyna złego, to jest straszna różnica pomiędzy ilością żywności a temi, którzy jéj potrzebowali, nie zmniejszona, ale przeciwnie zwiększona niepomiernie wszystkiemi temi zaradczemi środkami, które zatrzymały na czas jakiś jéj skutki, i tém, że nie było dostatecznego dowozu zboża z zagranicy, czemu znowu stały na zawadzie szczupłe środki pieniężne, któremi rząd i osoby prywatne mogły rozporządzać, nieurodzaj w krajach sąsiednich, niedostateczność, powolność i skrępowanie handlu, i samo prawo dążące do wywołania i utrzymania niskiéj ceny, i to wszystko wówczas kiedy prawdziwa przyczyna głodu, albo raczéj sam głód działał bez przerwy i z całą swą siłą. Oto kopia tego bolesnego obrazu.
Na każdym kroku pozamykane sklepy; domy w znacznéj części puste, ulice przedstawiają widok niedoopisania, zmienione w straszny przybytek boleści i nędzy. Żebracy z rzemiosła, których liczba znacznie się teraz zmniejszyła ginąc w nowym tłumie, zmieszani z nim, muszą nieraz ubiegać się o jałmużnę i kłócić się o nią z temi, od których dawniéj sami ją odbierali. Posługacze i chłopcy sklepowi, odprawieni przez swych gospodarzy, którzy w skutek zmniejszenia się i zupełnego ustania dziennego zarobku, zaledwie siebie mogą wyżywić czerpiąc z zapasów żywności i pieniędzy, które im jeszcze pozostały; tacy właściciele sklepów, dla których ustanie handlu stało się bankructwem i nędzą ostateczną; czeladnicy a nawet majstrowie wszelkich rzemiosł, od najbardziéj prostych do najbardziéj wykwintnych, od najpotrzebniejszych do najzyskowniejszych krążą po mieście od bramy do bramy, z ulicy w ulicę, stoją na rogach ulic, siedzą skuleni na bruku wzdłuż kościołów i domów, albo głosem litośnym błagając jałmużny albo pasując się jeszcze pomiędzy koniecznością wyciągania ręki po datek i wstydem, którego zwalczyć nie zdołali dotychczas; a wszyscy bladzi, wynędzniali, drżący od głodu i chłodu w podartéj, lichéj odzieży, która u wielu leszcze przechowała ślady dawniejszéj zamożności; podobnie jak W bezczynności i upodleniu, przechowują się jakieś ślady dawniejszych uczciwych i pracowitych nawyknień. Zmieszani z tym motłochem nędzarzy i stanowiący niemałą jego cząstkę, dają się dostrzegać słudzy odprawieni przez swych panów, którzy albo nagle z dostatecznéj mierności wpadli w wielki niedostatek albo, choć