Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 02.djvu/132

Ta strona została przepisana.

lazłszy się u kresu, spostrzegali z przerażeniem już tak wiele potrzebujących, tak olbrzymie spółzawodnictwo nędzy. Ci, którzy już od pewnego czasu krążyli i mieszkali na ulicach miasta podtrzymując swe życie za pomocą zasiłków, których im udzielano, albo które im się trafem dostawały w téj wielkiéj nierówności środków pomocy i potrzeb do zaspokojenia, mieli wyrytemi na twarzach znużenie i rozpacz jeszcze bardziéj ponurą. W ubiorze tych, których można jeszcze było nazwać ubranemi, wielka panowała rozmaitość; postacie ich także bardzo się różniły pomiędzy sobą: były tu twarze blade mieszkańców nizin, twarze ogorzałe mieszkańców wyższych miejscowości i wzgórzy, twarze czerwone górali; lecz wszystkie wychudłe i zmienione, wszystkie z oczami wpadłemi, z wejrzeniem nieruchomém, niby osłupiałém, niby nieprzytomném, z włosami w nieładzie, z długiemi, potarganemi brodami; ciała wzrosłe i zahartowane w pracy, teraz wycieńczone niedostatkiem; skóra pomarszczona na wychudłych rękach, nogach i piersiach, które ukazywały się z pod łachmanów podartych. Odmiennym, choć nie mniéj bolesnym od widoku téj siły gasnącéj, był Widok płci słabszéj i wieku słabszego, które łatwiéj jeszcze i całkowicie dawały się pokonać i złamać niedoli.
Tu i ówdzie na ulicach wzdłuż domów nieco słomy staréj, potartéj, pomieszanéj z brudnemi gałganami. A jednak ta rzecz wstrętna była dobroczynnym pomysłem, litościwym darem; były to barłogi przygotowane dla nieszczęśliwych, aby na nich w nocy mogli głowę złożyć. Od czasu do czasu nawet i we dnie widziéć było można na nich niejednego biedaka, któremu głód i zmęczenie siły odjęły i podcięły nogi; nieraz trupi spoczywał na takiém łożu boleści; nieraz ktoś idąc ulicą jak piorunem rażony padał nagle i bez życia pozostawał na bruku.
Obok takich barłogów widziéć się czasem dawały jakieś pochylone postacie sąsiadów lub przechodniów, których tu na chwilę litość przywiodła i którzy starali się nieść pomoc cierpiącym. Miejscami ukazywała się pomoc zarządzona zwiększą przezornością, w któréj znać było rękę w środki bogatą i nawykłą do wspierania niedoli; była to ręka Fryderyka. Wybrał sześciu księży, w których gorące i wypróbowane miłosierdzie łączyło się ze zdrowiem żelaznem; podzielił ich na pary i każdéj z takich par wydzielił jednę trzecią część miasta, którą powinny były we wszystkich kierunkach przebiegać mając z sobą tragarzy obciążonych różnego rodzaju żywnością, pokrzepiającemi napojami i odzieżą. Co rana te trzy pary wychodziły na miasto, każda w innym kierunku; zbliżały się do tych nieszczęśliwych, których dostrzegały porzuconemi na bruku, i każdemu z nich udzielały pomoc taką, jakiej mógł po-