trzebować. Niejeden konający, który nie był wstanie przyjąć żadnego posiłku, odbierał od nich ostatnią posługę, ostatnią pociechę. Zgłodniałym rozdawali polewkę, jajka, chleb, wino; innym bardziéj wycieńczonym przez długi brak pożywienia mocne buliony, wino w większéj ilości, cucąc ich najprzód, kiedy tego była potrzeba, różnemi lekarskiemi środkami. Jednocześnie rozdawali odzież tym, których rażąca i bolesna nagość najbardziej tego wymagała.
I nie na tém tylko kończyła się ich pomoc: dobry pasterz chciał, aby tam przynajmniéj, gdzie mogła dosięgnąć, niosła ulgę skuteczną i więcéj niż chwilową. Biedakom, którym posiłek wrócił tyle sił, że mogli się na nogach utrzymać i chodzić, dawano trochę pieniędzy, aby, w braku innéj pomocy, mieli czém zaspakajać rodzące się potrzeby i przynajmnéj na czas pewien byli zabezpieczeni od głodu; dla innych szukano schronienia i opieki w domach pobliskich. W domach zamożniejszych, najczęściéj tacy nieszczęśliwi bywali przyjmowani bez żadnego wynagrodzenia, jako osoby, które kardynał miłosierdziu mieszkańców miasta polecał: w innych zaś, tam gdzie dobrym chęciom zbywało na środkach, księża prosili o przyjęcie na stół i mieszkanie biedaków za opłatą, którą ustanawiali, któréj część jako zadatek wręczali zaraz gospodarzom. Następnie, umieściwszy ich w takiém schronieniu, dawali o nich znać proboszczom zalecając im, aby ich odwiedzali, i sami też odwiedzali ich od czasu do czasu.
Zbyteczném byłoby mówić że działalność Fryderyka nie ograniczała się tylko do wspierania ludzi doszłych do tak ostatecznego kresu niedoli, ani że ta niedola dopiéro potrafiła wzruszyć jego serce. Tak gorące, tak żywe miłosierdzie musiało wszystko odczuć, spostrzedz, odgadnąć, wszystkie siły wytężyć, by naprawiać to, czemu nie zdołało zapobiedz, przybrać, że tak powiem, tyle rozmaitych postaci, pod ilu postaciami objawiła się niedola. Rzeczywiście Fryderyk, zbierając wszystkie środki, któremi mógł rozporządzać, doprowadzając oszczędność w wydatkach osobistych do ostatecznych granic, czerpiąc z oszczędności, które były przeznaczone na inne potrzeby, a które teraz stały się tak podrzędnemi, starał się na wszelkie sposoby zdobyć jaknajwięcéj pieniędzy, ażeby ich wszystkich użyć na wspieranie zgłodniałych. Zakupił wiele zboża i znaczną jego część posłał do tych miejsc swojej dyecezyi, w których najmniéj go było; a ponieważ taka pomoc, w porównaniu do liczby potrzebujących, okazała się niedostateczną, posłał tam również wielkie zapasy soli — z którą — jak mówi przytaczając ten fakt Ripamonti — trawa polna i kora drzewna, stają się rzeczą jadalną. Wiele zboża i pieniędzy rozdzielił także pomiędzy parafie
Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 02.djvu/133
Ta strona została przepisana.