jakiś gniewny, rozpaczliwy wysiłek... Miała zawiniątko na plecach, a u łona przywiązane jakąś pieluszką do jéj szyi niemowlę, które płacząc, dopominało się piersi... I nadeszły litościwe osoby, które niebożątka z ziemi podniosły i zabrały, pełniąc w ten sposób najpierwszą powinność macierzyńską.
To przeciwieństwo pysznych strojów i łachmanów, zbytku i nędzy, ten obraz tak zwyczajny w czasach zwyczajnych, znikł teraz zupełnie. Łachmany i nędza wszędzie niemal, a to, co się niby od niéj wyróżniało, było zaledwie pozorem jakiéj-takiéj mierności. Ludzie szlacheckiego stanu, to jest panowie, ukazywali się na ulicy w prostéj i lichéj odzieży, nieraz nawet wytartéj i połatanéj: jedni dlatego, że klęska ogólna i ich losy do tego stopnia zmieniła lub zadała cios ostateczny sporo już nadtrąconemu mieniu, inni z obawy podrażnienia strojem zbytkownym zrozpaczonego tłumu, albo w skutek jakiegoś wstydu, który im zabraniał znieważania ogólnego nieszczęścia. Ci jaśnie wielmożni ciemięzcy, znienawidzeni i szanowani przez wszystkich, nawykli do ukazywania się w mieście z całą zgrają brawów, teraz chodzili całkiem prawie samotni, ze zwieszoną głową, z twarzą, która zdawała się ofiarowywać zgodę i prosić o pokój. Inni, tacy, którzy i dawniéj już, przed ową klęską straszliwą, mieli bardziéj ludzkie zasady i mniejszą pychę, byli również jacyś zawstydzeni, zatrwożeni, jakby zgnębieni ciągłym widokiem téj nędzy, która przechodziła nietylko możność pomocy, ale, powiedziałbym, prawie siły litości. Kto był w stanie choć jakąkolwiek czynić jałmużnę, musiał jednak robić smutny wybór pomiędzy głodem a głodem, pomiędzy nieszczęściem a nieszczęściem. A zaledwie dostrzegano litościwego człowieka, przeciągającego rękę z datkiem do jakiegoś biedaka, zaraz cały tłum innych biedaków go oblegał, najsilniejsi cisnęli się doń natarczywie, błagając o wsparcie; ci, którym już sił zabrakło, starcy, dzieci podnosili ręce wychudłe, matki podnosiły i ukazywały mu zdaleka swe niemowlęta płaczące, owinięte w brudne łachmany i z wycieńczenia, jakby przełamane, jakby podcięte.
Tak minęła zima i wiosna i już od niejakiego czasu trybunał zdrowia (rada lekarska) zwracał uwagę trybunału prowizyi na niebezpieczeństwo, które groziło miastu z powodu tak wielkiego nagromadzenia nędzy w każdéj jego dzielnicy; obawiał się wybuchu jakiéj zarazy i doradzał, aby wszystkich żebraków umieszczono w rozlicznych domach przytułku. W czasie, gdy radę tę biorą pod rozwagę, gdy podlega wszechstronnemu zbadaniu, gdy obmyślają się środki, sposoby i miejsca, aby ją w życie wprowadzić, ilość trupów z dnia na dzień wzrasta na ulicach, a w stosunku odpowiednim do śmiertelności rośnie cały ogrom nędzy. W trybunale prowizyi ktoś
Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 02.djvu/136
Ta strona została przepisana.