Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 02.djvu/140

Ta strona została przepisana.

wę, przyczyniającą się tak skutecznie do zwiększenia liczby jéj ofiar, — a nie wyda wam się już rzeczą nadzwyczajną, że śmiertelność w lazarecie doszła wkrótce do takich wymiarów, iż wielu zaczęło upatrywać w niéj wszelkie oznaki morowego powietrza i nazywać ją tém imieniem. Czy nagromadzenie w jedném miejscu i silny wzrost wszystkich tych szkodliwych wpływów, o których mówiliśmy, przyśpieszył tylko i zwiększył czynność innych wpływów, czysto epidemicznych, czy (co, jak się zdaje, ma miejsce w czasie każdéj klęski głodowéj, nawet mniéj silnéj i krócéj trwającéj) powstała jakaś zaraźliwa choroba, która w ciałach wycieńczonych i przygotowanych do jéj przyjęcia niedostatecznym i złym pokarmem, wpływem pogody, brudu, niewygód i upadkiem sił moralnych, znajduje, że tak powiem, grunt i wszelkie warunki, potrzebne do tego, aby się mogła zrodzić, wzrosnąć i rozszerzyć; czy zaraza wybuchła najprzód w samym lazarecie (co, wnosząc z ciemnego i niedokładnego sprawozdania, było, jak się zdaje, przekonaniem lekarzy trybunału zdrowia); czy przeciwnie istniejąc już i kiełkując od pewnego czasu (i to nam się wydaje najbardziéj prawdopodobne, bo zważmy tylko, jak ogólnym, jak zadawnionym był niedostatek, jak znaczną śmiertelność!) przeniesiona do tego uwięzionego tłumu, rozwinęła się w nim tylko z przerażającą siłą: któż dziś zdoła powiedziéć, który z tych wniosków jest prawdziwszy? Dość, że liczba umierających w lazarecie doszła do stu ludzi na dobę.
A w czasie, gdy w tym przybytku śmierci i nędzy wszystko jest rozpaczą, trwogą, skargą, złorzeczeniem, jakież w trybunale prowizyi panuje zamieszanie, niepewność, wstyd, zamęt. Przystępują do narad, szukają sposobu zaradzenia złemu, zasięgają zdania trybunału zdrowia i w ostatku przychodzą do przekonania, iż nic innego już nie pozostaje jak tylko zniweczyć, odrobić, że tak powiem, to, co było zrobione z takim kosztem, z takim zachodem i co z tak bezlitośną przemocą narzucono nędzarzom. Otwarto bramy lazaretu, wypuszczono na swobodę wszystkich zdrowych biedaków, którzy tam jeszcze pozostali i którzy opuścili go z największym pośpiechem i z oznakami najwyższéj radości. I znowu ozwały się w mieście dawne prośby i jęki, lecz przerywane i słabsze, i znowu mieszkańcy jego ujrzeli dawny tłum nędzarzy, ale znacznie już przerzedzony i tém większą wzbudzający litość — powiada Ripamonti — iż każdemu, patrząc nań, przychodziła myśl o tém, co go tak przerzedziło. Chorych przeniesiono do Santa Maria della Stella, podówczas domu przytułku dla ubogich, gdzie wszyscy prawie pomarli.
Wreszcie niwy zbożem zasiane zaczęły przybierać barwę złotawą. Nędzarze ze wsi przybyli zwolna opuszczali miasto, udając się każdy w swoję stronę na owe żniwa tak upragnione. Zacny Fry-