ukryć, dostrzegał trudności nieprzezwyciężone, niebezpieczeństwa przerażające. — Co tu począć? dokąd uciekać? — wołał co chwila. Góry, pomijając już niewygody i przykrości saméj podróży, nie były miejscem bezpieczneé; wiedziano już o tém, że lancknechty, byle tylko mieli jakąś wskazówkę lub nadzieję zdobyczy, wdrapywali się na nie jak koty. W jeziorze woda wezbrała, dął wiatr gwałtowny, oprócz tego wszyscy niemal przewoźnicy i rybacy, z obawy, aby nie zostali przymuszonemi do przewożenia żołnierzy lub bagaży wojskowych, schronili się ze swemi łodziami na brzeg przeciwległy, a te kilka łodzi, które pozostały jeszcze, przepełnione ludźmi, wypłynęły na jezioro i, jak powiadano, z powodu własnego ciężaru i fal wzburzonych, były w ciągłem niebezpieczeństwie. Chcąc uciec gdzieś daleko, daleko od szlaku, którym wojsko miało przeciągać, trzeba było miéć jakiś powóz, konia, osła lub muła, a tego za żadne skarby dostać niepodobna było; na piechotę zaś don Abbondio niedalekoby zaszedł i obawiał się, aby go w drodze nie dognali żołnierze. Wprawdzie ziemia Bergamo nie była o tyle odległą, aby jego nogi nie mogły go tam zanieść jednym tchem, że tak powiem, ale już i o tém również wiedziano, że z miasta Bergamo został śpiesznie wysłany na granicę szwadron cappellettów, aby strzegli jej przed lancknechtami i dokuczali im na różne sposoby, a ci cappelleci to byli także nie lada szatany: w niczém nie ustępowali Niemcom i ze swéj strony dokazywali straszliwie. Nieborak, zawracając oczy, od zmysłów prawie odchodząc, biegał po plebanii wślad za Perpetuą, chcąc się z nią naradzić, co mu robić wypada; ale Perpetuą, zajęta zbieraniem wszystkiego, co miało jakąś wartość i chowaniem tego na strychu lub po rozmaitych kryjówkach, zdyszana, zakłopotana, dźwigając przed sobą stosy rzeczy przeróżnych, pędem przelatywała obok niego, odpowiadając: — Zaraz, zaraz; najprzód muszę wszystko pochować, a potém zrobimy tak, jak robią inni. — Don Abbondio usiłował ją zatrzymać, przedstawić jéj swoje plany, swoje obawy, ale nawał pracy, pośpiech i strach, od którego też wolną nie była, i złość, którą w niéj wzbudzał przestrach jéj pana, czyniły ją mniej powolną, mniéj uległą, niż kiedykolwiek. — Ludzie dają przecie sobie rady, to i my będziemy umieli dać sobie radę. — Za pozwoleniem, ale-bo to ksiądz proboszcz tylko przeszkadzać potrafi. Czy się proboszczowi zdaje, że oprócz niego nikt już o ratowaniu swojéj skóry nie myśli? Albo to żołnierze przychodzą tu umyślnie po to, aby z proboszczem wojować? Ot, zamiast płakać i tak łazić za mną i przeszkadzać tylko, lepiéjby było naprawdę mnie w robocie dopomódz. — Takiemi i innemi podobnemi odpowiedziami zbywała Perpetuą swego pana, postanowiwszy już sobie zaraz po ukończeniu téj dorywczéj, gorączkoéj roboty wziąć go za rękę i jak dzieciaka
Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 02.djvu/147
Ta strona została przepisana.