— To myśl bardzo dobra: będzie tam państwu bezpiecznie jak w kościele.
— No, a wy się tu nie boicie niczego? — zapytał don Abbondio.
— To jest, powiem szanownemu proboszczowi, właściwie w gościnę, jak to mówią, nie powinniby tu przyjść: jesteśmy, dzięki Bogu, trochę zadaleko od ich szlaku. Najwyżéj, najwyżéj, czego nie daj Boże, można się obawiać jakiéjś wycieczki; ale w każdym razie mamy jeszcze dość czasu; najprzód muszą dojść do nas wieści z tych nieszczęśliwych wiosek, w których oni się zatrzymują.
Postanowiono, korzystając z uprzejmości gospodarzy, jeszcze tu pewien czas zabawić, aby należycie wypocząć, a ponieważ była-to pora obiadowa, więc gościnny krawiec powiedział: — Mili państwol raczcie skromny stół nasz zaszczycić, ot, tak, poprostu, spożyjemy co Bóg dał.
Perpetuą powiedziała, że wychodząc z domu, zaopatrzyła się w żywność i że dla nich trojga będzie czmé głód opędzić. Po pewnych wzdraganiach się i ceregielach tak z jednéj, jako też i z drugiéj strony, postanowiono do obiadu gospodarstwa dołączyć zapasy przyniesione przez gości i razem zasiąść do stołu.
Dzieci z wielką radością powitały Agnieszkę, jako dawną znajomą i ciągle się koło niéj kręciły. Kiedy już zawartą została umowa wspólnego obiadu, krawiec kazał jednéj z dziewczynek (téj saméj, którą posyłał do Maryanny wdowy; — kto wie, czyście już o tém nie zapomnieli?), aby obrała z łupiny cztery kasztany, najpierwsze, które dojrzały w tym roku i które leżały schowane w kąteczku, i aby je następnie upiekła.
— A ty — rzekł do drugiéj córeczki — idź do ogrodu, potrzęś brzoskwinie, ale zlekka, tak, aby spadły tylko cztery i przynieś je tutaj, wszystkie cztery, rozumiesz? A ty, chłopcze — powiedział do trzeciego dzieciaka — skocz-no na drzewo figowe i zerwij cztery figi najdojrzalsze. Już-to dla was nie nowina taka robota; zabardzo się nawet znacie na niéj.
Sam poszedł po wino do piwnicy, a żona po bieliznę stołową. Perpetuą wyjęła z koszyka swoje zapasy żywności i nakryto do stołu: na honorowém miejscu, przeznaczoném dla don Abbondia, zjawił się talerz z majoliki, serweta, a również łyżka, grabki i nóż, które Perpetuą ze sobą przyniosła. Całe towarzystwo zasiadło do stołu, a choć w czasie obiadu nie panowała zbyt wielka wesołość, niemniéj jednak każdy z biesiadników zaznał jéj więcéj, niż się spodziewał w tym dniu.
— I cóż proboszcz dobrodziéj powie na ten cały interes? — spy-
Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 02.djvu/153
Ta strona została przepisana.