Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 02.djvu/158

Ta strona została przepisana.

dy. Na innych zbójów, płatnych przez niego i w różnych miejscowościach rozsianych, również jak i na jego wspólników z wyższego stanu ta straszna wiadomość, dla tych samych powodów, ten sam skutek sprawiła. Wielką nienawiść tych ludzi, jak to u Ripamontego znajdujemy, ściągnął racéj na siebie kardynał Fryderyk. Nie mogli mu tego darować, iż się wtrącił w ich sprawy, aby je popsuć; co zaś do Nienazwanego, to rzecz inna: chciał on swoję duszę ratować i nikt nie miał prawa miéć mu tego za złe.
Tymczasem większa część zbójów, pozostałych jeszcze w zamku, nie mogąc się pogodzić z nowym trybem życia i nie widząc prawdopodobieństwa, aby się kiedyś miało odmienić, podziękowało za służbę. Jedni poszli szukać innych panów, może nawet wśród byłych przyjaciół tego, którego opuszczali, inni zaciągnęli się do pułków Hiszpanii, Mantui lub jakiego innego wojującego państwa; inni uznali za najlepsze sami na własną rękę na bitych drogach i w lasach wojnę prowadzić; inni wreszcie ruszyli w świat, ażeby żebrać i łotrować na swobodzie. Toż samo musieli zapewne uczynić i ci, którzy dotychczas w różnych częściach kraju na jego służbie zostawali. Ci zaś, którzy potrafili przywyknąć do nowego trybu życia lub którzy go dobrowolnie przyjęli, jedni, rodem z doliny, a takich było najwięcjé, wrócili do pracy około roli lub do rzemiosł, których się uczyli za młodu i które porzucili następnie, inni z dalszych miejscowości pozostali jako słudzy w zamku, a tak pierwsi, jako też i drudzy po otrzymaniu, że tak się wyrażę, rozgrzeszenia wraz ze swym panem za swe dawne winy, pędzili teraz cichy żywot, nie krzywdząc nikogo, bezbronni i szanowani.
A kiedy za zbliżeniem się wojsk niemieckich kilku uciekających z miejscowości, opanowanych przez nie lub niemi zagrożonych, przybyło do zamku, prosząc o przytułek, Nienazwany, uradowany tém niepomału, że dom jego mógł się wydać bezpieczném schronieniem dla ubogich i słabych, którzy przez tyle lat patrzyli nań jak na olbrzymiego potwora, przyjął ich nietylko uprzejmie, lecz z oznakami najszczerszéj wdzięczności; kazał rozgłosić po całéj okolicy, że dom jego stoi otworem dla każdego, kto się tu zechce schronić, i przystąpił natychmiast do zabezpieczenia nietylko zamku, ale i całéj doliny na wypadek, gdyby lancknechty lub cappelletti chcieli tu zajrzéć i dokazywać po swojemu. Zebrał służących, którzy mu jeszcze pozostali, niewielu, lecz dzielnych jak rymy Tortiego; przemówił do nich o dobréj sposobności, którą jemu i im Bóg nastręcza do stanięcia w obrocie bliźnich, tyle razy i tak srodze przez nich pokrzywdzonych, i głosem rozkazującym, lecz spokojnym, który wyraża pewność, że rozkaz spełnionym zostanie, powiedział im, co mają robić, a zwłaszcza zalecił gorąco, aby ich postępowanie było takiém, iżby ludzie,