Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 02.djvu/164

Ta strona została przepisana.

— To prawda — rzekł Nienazwany: — ale i tych nie potrzebujemy się lękać; i z temi umielibyśmy dać sobie rady.
— Między dwa ognie — mówił sobie w duchu don Abbondio: — prościuteńko między dwa ognie trafiłeś, biedaku! Dokąd-żeś się pozwolił zaciągnąć! i to przez kogo! przez dwie baby! a ten, ten człowiek to zdaje się jakby mówił: w to mi graj! O, cóż to za ludzie bywają na świecie!
Kiedy do zamku przybyli, Nienazwany kazał zaprowadzić Agnieszkę i Perpetuę do jednego z pokoi przeznaczonych dla kobiet. Mieszkania dla kobiet mieściły się na drugim dziedzińcu, w tylnéj części zamku, położonéj na odosobnionéj, wystającéj nad przepaścią skale. Mężczyźni zajmowali dwa boczne skrzydła pierwszego dziedzińca i front wychodzący na dolinę. Środkowa część zamku przedzielająca oba dziedzińce i łącząca je za pomocą szerokiego kurytarza znajdującego się naprost głównéj bramy, była obrócona w połowie na skład żywności a w połowie na skład tych rzeczy, które uciekający zabrawszy z sobą chcieliby tu oddać na przechowanie. W jedném ze skrzydeł zajmowanych przez mężczyzn było parę pokoi przeznaczonych dla osób duchownego stanu, któreby do zamku mogły zawitać. Nienazwany sam do nich odprowadził don Abbondia, który pierwszy objął je w posiadanie.
Dwadzieścia trzy, czy też dwadzieścia cztery dni spędzili w zamku nasi uciekający, wpośród nieustannego ruchu, w liczném towarzystwie, które zwłaszcza z początku ciągle wzrastało; a w ciągu całego tego czasu nie zaszło nic nadzwyczajnego. Wprawdzie i dzień nie upłynął, aby nie dano hasła do broni. Z téj strony ciągną lancknechty; z tamtéj cappelletów widziano. Na każdą taką wiadomość Nienazwany wysyłał na zwiady; a kiedy tego zachodziła potrzeba, zabrawszy z sobą ludzi, których na ten cel miał zawsze na pogotowiu, wychodził z doliny udając się w stronę, w któréj miał się nieprzyjaciel ukazać. A była to rzecz dziwna naprawdę, widok tych ludzi uzbrojonych od stóp do głowy i uszykowanych jak oddział żołnierzy, których wiódł człowiek nie noszący żadnéj broni. Zwykle w takich wycieczkach nie przychodziło do utarczek; bo najczęściéj owi żołnierze widziani w okolicy byli-to picownicy, furażerowie i łupieżcy włóczący się pojedynczo lub po kilku razem, którzy uchodzili pierwéj jeszcze, nim ich odkryć zdołano. Ale razu pewnego ścigając kilku takich łotrów, aby ich nauczyć, że w tę stronę nie należy zaglądać, Nienazwany odebrał wiadomość, iż wioskę pobliską naszli i rabują żołnierze. Byli-to lancknechci rozlicznych pułków, którzy pozostawszy w tyle dla rabunku, połączyli się w jeden oddział i napadali znienacka na wioski zmajdające się w pobliżu miejsca, gdzie zakwaterowało wojsko;