Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 02.djvu/168

Ta strona została przepisana.

zwanego powóz zaprzężony czekał przed Złą Nocą a w powozie, również z jego rozkazu, umieszczono spory zapas bielizny dla Agnieszki. Oprócz tego, odprowadziwszy ją na stronę zmusił do przyjęcia sporéj garści skudów, aby miała czém naprawić szkody poczynione tam w domu pod jéj nieobecność; chociaż Agnieszka uderzając się w piersi zapewniała go uroczyście że tu ma jeszcze dosyć dawniejszego złota.
— A kiedy zobaczycie tę waszę biedną Łucyą... — powiedział na ostatku: — już-to jestem pewny, że modli się za mnie, bom jéj tyle złego zrobił: powiedzcie więc, że jéj za to dziękuję i że ufam, iż ta jéj modlitwa i na nią samę ściągnie błogosławieństwo Boże.
Chciał osobiście odprowadzić odjeżdżających aż do powozu. Jak uniżenie i gorąco dziękował don Abbondio, jak się na grzeczności wysadzała Perpetuą, tego opisywać nie będę; każdy czytelnik sam sobie łatwo to wystawić potrafi. Pożegnali się, odjechali; stosownie do danéj obietnicy wstąpili na chwilkę i to literalnie na chwilkę, bo nawet usiąść nie chcieli, do domu krawca, gdzie dowiedzieli się różnych szczegółów o przejściu wojska a były-to zwykłe opowiadania o wioskach zniszczonych i zrabowanych, o pastwieniu się nad ludźmi, o występku i brudzie; na szczęście jednak lancknechty tu nie zajrzały.
— Ach, szanowny księże proboszczu! — powiedział krawiec dopomagając mu przy wsiadaniu do powozu: — ileż-by to książek można wydrukować o awanturach tego rodzaju!
Ujechawszy jeszcze kawał drogi, oczom naszych podróżnych zaczęły ukazywać się ślady tego zniszczenia, o którem tyle już słyszeli: winnice ogołocone nie tak jak po winobraniu, lecz jak po gradowéj burzy; na ziemi winne łodygi czarne, splątane, ogołocone z liści, powyrywane patyczki; grunt podeptany kopytami końskiemi, usiany trzaskami i gałęziami; drzewa powywracane z korzeniem, lub ścięte i z kory odarte, żywopłoty miejscami zdeptane i popsute, bramek ani śladu. Daléj, po wsiach, drzwi powyłamywane, ulice usiane szczątkami sprzętów wszelkiego rodzaju, kupami łachmanów i szmatów; powietrze ciężkie, cuchnące; swąd jeszcze silniejszy wydobywający się z wnętrza domów; wieśniacy zajęci wyrzucaniem brudów z mieszkań, lub naprawianiem jako-tako drzwi i okien, lub w kółka zebrani i opłakujący razem swe nieszczęścia i straty; a za zbliżeniem się powozu ręce wyciągające się do jego drzwiczek i głosy proszące o datek.
Z temi obrazami przed oczyma lub w pamięci, z przeczuciem znalezienia tego samego i we własnym domu, przybyli nareszcie do wioski; i rzeczywiście smutne przeczucia nie zawiodły ich niczém.