Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 02.djvu/190

Ta strona została przepisana.

w to wierzyli; gniew przecie jest chciwy karania i, jak zauważył dowcipnie z tego samego powodu pewien rozumny człowiek[1], woli przypisywać nieszczęścia złości ludzkiej, za którą, może się pomścić, niż przyznać, że pochodzą z przyczyn, wobec których jest najzupełniéj bezsilnym i przed któremi wypada mu tylko z poddaniem się schylić czoło. Jad subtelny, przenikający z niezmierną łatwością ciała ludzkie i działający z przerażającą siłą: oto mniemania aż nadto wystarczające do wytłómaczenia wszelkich najgwałtowniejszych i najniezrozumialszych objawów choroby. Mówiono, że w skład tego jadu wchodzą ropuchy, gadziny, ślina, ropa zarażonych i wiele gorszych jeszcze rzeczy, słowem to wszystko, co najbardziéj wstrętnego i okropnego może wynaléść chorobliwie rozstrojona, dzika wyobraźnia. Do tego przyłączyła się wiara w czary, dla których nie istnieją ani przeszkody, ani trudności, które wszystkiego dokazać potrafią. Łatwo było zrozumiéć, dlaczego skutki owego pierwszego namaszczenia nie objawiły się zaraz: była-to próba jadów, niedość jeszcze silnych, która właśnie dlatego się nie udała; teraz wszakże sztuka owa wydoskonaloną została, a przez to piekielny zamysł użycia jéj na zagładę miasta utrwalił się ostatecznie. Teraz już, kiedy kto chciał utrzymywać, że to był żart tylko, lub śmiał zaprzeczać istnieniu spisku, uchodził co najmniéj za upartego, ślepego człowieka, co najmniej, powiadam, bo mógł ściągnąć na siebie podejrzenie, iż nie bez powodu stara się odwrócić uwagę ludzi od tego, co jest prawdą najoczywistszą, że sam należy do spisku, że jest namaścicielem. Nowy ten wyraz stał się wkrótce pospolitym, złowrogim, uroczystym. Z takiém przekonaniem, że są namaściciele, niepodobna prawie ich było nie znaléść: każdy ich szukał, każdy miał się na baczności; lada ruch nieostrożny mógł wzbudzić podejrzenie, a podejrzenie łatwo zmieniało się na pewność, pewność zaś na gniew wściekły.
Na dowód tego Ripamonti przytacza dwa fakta, uprzedzając, że wybrał je nie dlatego, aby miały być najokrutniejszemi z tych wszystkich, które się codzień zdarzały, lecz z powodu, że tak pierwszego, jako téż i drugiego był naocznym świadkiem.

W kościele Ś-go Antoniego w czasie nabożeństwa, nie wiem już doprawdy w jakie święto, starzec przeszło osiemdziesięcioletni, modląc się zrazu na klęczkach, następnie chciał usiąść i najprzód czapką zmiótł kurz z ławki. — Ten starzec namaszcza ławki! — zawołało głośno kilka kobiet, które to widziały. Ludzie znajdujący się kościele (w kościele!) rzucili się na starca: porwali go za włosy

  1. Piotr Verri, Uwagi o torturze.