Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 02.djvu/193

Ta strona została przepisana.

siona przez czterech kanoników w szatach bogatych, którzy się od czasu do czasu zmieniali. Przez kryształową trumnę przezierało ciało świętego w świetnym stroju pontyfikalnym, z mitrą na głowie, a w rysach zmienionych i zeszpeconych przez śmierć można było jeszcze odnaléść jakieś podobieństwo do tego oblicza, które nam pokazały obrazy i które niejeden z obecnych dobrze pamiętał, bo je znał i czcił za życia Karola Boromeusza. — Za zwłokami zmarłego pasterza — mówi Ripamonti, z którego głównie ten opis bierzemy postępował arcybiskup Fryderyk, teraz i osobą swą najbliższy jemu, jak był zawsze zasługą, węzłami krwi i dostojeństwem. — Za nim znowu duchowieństwo, za duchowieństwem radni i wysocy urzędnicy, w strojach galowych, potém szlachta, wśród któréj jedni występowali wspaniale, jakby dla uczczenia świętego, inni w szatach żałobnych, na znak pokuty, lub boso i w kapturach, nasuniętych na twarze, wszyscy z pochodniami. Inny tłum ludu orszak zamykał. Cała ulica wyglądała wspaniale: bogaci przybrali swe domy we wszystko, co mieli najdroższego; domy uboższych właścicieli przystroili albo zamożni sąsiedzi, albo miasto swoim kosztem. Miejscami, na pysznych kobiercach i zasłonach, lub w braku ich, poprostu na ścianach ukazywały się wielkie zielone gałęzie; wszędzie widniały obrazy, napisy, godła; okna zdobiły kosztowne wazy, starożytności, osobliwości wszelkiego rodzaju; wszędzie gorzało świateł co-niemiara. W liczbie tych domów niemało téż było i takich, na które trybunał zdrowia sekwestr już nałożył; zamknięci w nich ludzie patrzyli przez okna na procesyą i w ślad za nią słali swe modły gorące. Inne ulice były głuche i puste; gdzie-niegdzie tylko, również w oknach, ukazywali się ludzie i, nadstawiając ucha, łowili gwar niewyraźny; inni, a pomiędzy niemi były nawet i zakonnice, wstępowali na dachy, aby stamtąd, choć zdaleka, zobaczyć świętą trumnę, orszak, jakąś jego cząstkę przynajmniéj.
Procesya obeszła wszystkie dzielnice miasta: na każdéj rozstajni, czy téż placyku, gdzie się kończą wielkie ulice, a zaczynają zaułki, słowem, na wszystkich tych miejscach, które wówczas znane jeszcze były pod starożytną nazwą carrobi (dziś jednemu z nich tylko pozostała ta nazwa), zatrzymywała się, stawiając trumnę obok krzyża, który na każdym z takich carrobi wzniósł święty Karol podczas ostatniego moru, a z których kilka stoi jeszcze podziśdzień. Wszystko to tyle czasu zajęło, iż procesya zaledwie po południu do katedry wróciła.
Lecz otóż następnego dnia, wówczas właśnie, gdy panowała ta zarozumiała ufność, a nawet u wielu to fanatyczne przeświadczenie, że procesya musiała przeciąć zarazę, śmiertelność wzrosła tak wpośród ubogiéj, jako téż i bogatéj ludności we wszystkich dzielnicach