Pewnéj nocy, przy końcu sierpnia, właśnie podczas najsilniejszego moru w Medyolanie, don Rodrigo powracał do domu w towarzystwie swego wiernego Griza, jednego z tych trzech, czy czterech jego sług, którzy z całéj zgrai dawniejszéj jeszcze pozostali przy życiu. Wracali z pewnego, umówionego miejsca, dokąd zwykle schodzili się teraz jego przyjaciele, aby czas spędzać na wspôlnéj hulance i odganiać trapiące każdego niewesołe myśli, a w zgromadzeniu tém co dzień ktoś nowy się zjawiał, co dzień ktoś ubył z przyjaciół dawniejszych. Tego wieczora don Rodrigo był tam jednym z najweselszych; śmiał się i do śmiechu pobudzał, a zwłaszcza niesłychanie wszystkich ubawił wypowiedzeniem jakiéjś niby mowy pogrzebowéj na cześć don Attilia, którego mór sprzątnął przed dwoma dniami.
Jednak, wyszedłszy na ulicę, poczuł jakieś dziwne zmęczenie, osłabienie w nogach, ciężkość oddechu, palenie wewnętrzne, których przyczynę usiłował przypisać jedynie wielkiéj ilości wypitego wina, niewczasowi, gorącu. Przez całą drogę ust nie otworzył, a najpierwszym wyrazem, który wyrzekł po przybyciu do domu, było rozkazanie Grizowi, aby mu poświecił dla udania się do sypialnego pokoju. Kiedy tam weszli, Grizo spojrzał na pana, a spostrzegłszy, że ma twarz zmienioną, zaognioną, że oczy jego stały się jakoś dziwnie wypukłe i błyszczące, cofnął się i zatrzymał zdaleka; bo już teraz przecie lada łotr miał oko tak wprawne jak oko lekarza.
— Nic mi nie jest — rzekł don Rodrigo, który z miny i postawy Griza odgadł jego myśli. — Nic mi nie jest, powiadam, czuję się dobrze; ale co prawda piłem; piłem, być może, trochę za wiele. Bo téż to było winko! Lecz to nic nie szkodzi; byłem się wyspał, wszystko przejdzie. Spać mi się chce ogromnie... Zabierz-no mi z przed oczu tę świecę, bo mnie razi... znieść jéj nie mogę...
— Tak, to figielki wina — rzekł Grizo, stojąc ciągle zdaleka. — Ale niech-no się pan tylko położy, a zaśnie, to zaraz przejdzie.
— Słusznie mówisz, jeżeli zasnąć potrafię... Zresztą czuję się dobrze. Postaw-no tu koło łóżka, tak, na wszelki wypadek, ten dzwonek; w razie gdybym miał w nocy czego potrzebować... a pamiętaj, skoro tylko zadzwonię, przychodź natychmiast. Ale pewnie niczego potrzebować nie będę... No, wynoś już prędzjé tę przeklętą świecę! — dodał następnie, podczas gdy Grizo wykonywał roz-
Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 02.djvu/205
Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ XXXIII.