Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 02.djvu/212

Ta strona została przepisana.

ją przebyć; i... ale, nie trwóżcie się, mili czytelnicy; nie mam zamiaru opowiadać wam tutaj dziejów morowego powietrza i w tym jeszcze kraju; gdyby zaś kto był ich ciekawy, to je znajdzie w dziele niejakiego Wawrzyńca Ghirardelli, napisaném z rozkazu Rzeczypospolitéj; w dziele rządkiem wprawdzie i niemal całkiem nieznaném, pomimo że zawiera więcéj może rzeczy ciekawych niż wszystkie razem wzięte najsłynniejsze opisy klęsk tego rodzaju: od tylu przyczyn zależy bowiem rozgłos książek! Otóż, chciałem wam tylko powiedziéć, że i nasz Renzo na mór zachorował, że się sam leczył, to jest że nie leczył się wcale; że już bliskim był śmierci, lecz że mocna budowa ciała zwalczyła chorobę, tak iż po upływie dni kilku wyszedł całkiem z niebezpieczeństwa. Z powrotem do życia, w duszy jego, z większą siłą niż kiedy zbudziły się wszystkie wspomnienia, pragnienia, nadzieje, a to znaczy, iż bardziéj niż kiedy zaczął myśléć o Łucyi. Co się z nią dzieje teraz w tych czasach okropnych, w których ludzie pozostający przy życiu jakby wyjątek stanowią? I, będąc tak nie daleko, nie módz nic o niéj wiedziéć! I pozostawać, Bóg wie jeszcze jak długo w takiéj niepewności! A gdyby nawet ta niepewność znikła, gdyby po ustaniu wszelkiego niebezpieczeństwa dowiedział się wreszcie, że Łucya żyje; jednak i wówczas jeszcze będzie go dręczyć ta inna tajemnica, ten ślub niepojęty. Pójdę, sam pójdę, aby się odrazu o wszystkiém dowiedziéć — powiedział sobie, a powiedział to wtedy, kiedy jeszcze nie miał dość siły, aby się na nogach utrzymać. — O, byleby tylko żyła! Znajdę ją, znajdę, od niéj saméj usłyszę, co to za obietnica, przekonam ją, że jéj spełnić nie może, że to niepodobna, i zabiorę z sobą, tak zabiorę, i ją i tę biedną Agnieszkę, ona mnie zawsze kochała jak syna, jestem pewien, że i teraz mnie kocha. A więzienie? a siepacze? e! mają oni teraz co innego do myślenia ci, którzy przy życiu zostali. Przecież i tutaj przechadzają się sobie swobodnie pewni ludzie, którzy, gdyby nie ten mór... A dlaczegóż z tego prawa tylko łotrzy mieliby korzystać? Wszyscy mówią, że w Medyolanie jeszcze gorsze teraz zamieszanie. Jeżeli nie skorzystam z tak dobréj sposobności — (Mór! dobra sposobność! No proszę, jakże to nieraz dziwnie każę nam się wyrażać ten utrapiony instynkt odnoszenia i zastosowywania wszystkiego do naszej własnéj osoby!) — nigdy już się dla mnie inna, równie dogodna nie nadarzy!
Nadzieja to dźwignia nie lada, kochany mój Renzo!
Zaledwie tyle już sił odzyskał, że choć z trudnością mógł się zwlec z posłania, zaraz poszedł szukać Bortola, który aż dotychczas potrafił moru uniknąć może dlatego, że go się niezmiernie wystrzegał zachowując wszelkie ostrożności. Renzo nie wszedł do