Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 02.djvu/217

Ta strona została przepisana.

dobrze życzy; oto weź nogi za pas i wracaj tam, skądeś przyszedł, póki ciebie nikt jeszcze nie widział, a jeżeli już cię kto spostrzegł, to tém bardziéj uciekaj co tchu. Albo to tobie można tu zostawać? Alboż nie wiesz, że przychodzili tu po ciebie, że szukali wszędzie, przetrząsali wszystkie kąty, wszystko przewrócili do góry nogami?
— Wiem, wiem, niestety; łajdaki!
— A więc...
— Ale skoro mówię, że nie dbam o nich. A ten, ten-że łotr jeszcze żyje? jak dawniéj siedzi tu w zamku?
— Powiadam ci, że nie ma nikogo; powiadam ci, abyś wszystkiemu dał pokój; powiadam ci, że...
— A ja się pytam, czy on tu jest?
— O, miły Boże! Cóż to za dziwny sposób mówienia! Czyż-to być może, żebyś dotychczas, po tém wszystkiém, czegoś doznał, był jeszcze takim zapaleńcem!
— A więc czy on tu, czy go tu nie ma?
— Nie ma, no, nie ma. Ależ mór, moje dziecko, mór! Któż to się z domu rusza w takich czasach!
— E! księże proboszczu, gdyby to tyle tylko biedy było na świecie, co mór... Miałem go już i teraz nie lękam się niczego.
— A widzisz! a widzisz! a czyż to nie dostateczna przestroga! Kiedy człowiek raz go miał i żyje jeszcze, zdaje mi się, że powinienby Bogu dziękować, i...
— O, bo też dziękuję Bogu z całego serca.
— I nie szukać nowéj biedy, powiadam. Rób tak jak ja...
— I proboszcz dobrodziéj musiał go chyba przebyć, tak wygląda przynajmniéj.
— Czym go przebył! Szkaradny, zdradziecki mór; miałem go, miałem; cudem, synu mój, cudem chodzę jeszcze po świecie: dość powiedziéć... no, zresztą sam widzisz, jak mię oporządził. Teraz właśnie, aby się nieco wzmocnić i poprawić, potrzebowałbym koniecznie spokoju; nawet, powiem ci, że zaczynało mi być trochę lepiéj... Na miłość boską, pocoś ty tu przyszedł? Wracaj...
— Ksiądz proboszcz-bo ciągle z tém wracaniem... Gdybym miał wracać, to-bym już wołał i nie przychodzić. Po co przyszedłem? poco przyszedłem? To sobie dobre! A toć i ja przecie do swego domu przychodzę.
— Do twego domu...
— Księże proboszczu; a wielu umarło?
— Aj, aj! — zawołał don Abbondio; i zaczynając od Perpetui wymienił długi szereg pojedynczych osób i całych rodzin, które mór zabrał. Renzo spodziewał się już wprawdzie czegoś podobnego;