Mór zabrał już był podówczas może dwie trzecie mieszkańców Medyolanu, z tych zaś, którzy pozostali przy życiu, znaczna część albo była chorą, albo opuściła miasto; napływ ludzi zamiejskich ustał niemal zupełnie, a wpośród tych rzadkich przechodniów, którzy się ukazywali na ulicach, niepodobna już było napotkać ani jednego człowieka, w którego postawie, ruchach i twarzy nie byłoby widać czegoś dziwnego, czegoś, co mówiło jasno o nieszczęściu, przygniatającém cały ogół. Najznakomitsze osoby wychodziły teraz na miasto bez kapicy i płaszcza, tych dwu najniezbędniejszych podówczas części ubrania ludzi świeckich; widziano księży, a nawet zakonników, którzy swe sutanny i habity zamienili na kaftan obcisły; słowem, zaniechano noszenia wszelkiéj odzieży, która będąc obszerną, mogłaby, powiewając, o coś się ocierać, czegoś dotykać, lub (a tego co prawda obawiano się najmocniéj) ułatwiać namaścicielom pełnienie ich strasznego rzemiosła. Każdy starał się o to tylko, żeby być, o ile możności, obciśle ubranym, a zresztą mało go obchodziło, jak tam będzie wyglądać; stąd więc coś zaniedbanego w każdéj postaci: ci, co zawsze nosili brody, mieli je teraz dłuższe jeszcze niż zwykle, ci zaś, co ich nie nosili nigdy, pozwalali im rosnąć swobodnie, i włosy na głowach były również długie, poplątane, a wszystko to wynikało nie tyle nawet z owego zaniedbania wszelkich starań około swéj własnéj osoby, zaniedbania, które rodzi się zwykle w czasie długotrwałego nieszczęścia i przygnębienia, ile z powodu, że balwierzom wogóle zaczęto silnie nie dowierzać od chwili, gdy jeden z nich, Jan Jakób Mora, został pojmany, a następnie na męki i śmierć skazany, jako namaściciel. Biedne to imię przez długie, bardzo długie lata przechowało straszny rozgłos hańby i bezeceństwa, a jednak zasługiwało na sławę wcale odmienną, bo na żal wielki i na wielką litość. Ludzie po największéj części ukazywali się teraz na ulicy, trzymając w jednej ręce kij, a niektórzy nawet pistolet, jako groźną przestrogę dla tych, którzyby chcieli zabardzo do nich się zbliżyć; w drugiej zaś ręce kawał ciasta, zaprawionego różnemi, silnemi wonnościami, lub gałkę czy to z drzewa, czy z kruszcu, wewnątrz któréj znajdowała się gąbka, nasiąkła octem aptecznym. Te środki przeciwko zarazie przytykali co chwila do nosa, albo, trzymając je ciągle koło niego, nie przestawali wąchać. Oprócz tego niektórzy mieli jeszcze zawieszoną na szyi flaszeczkę z żywém srebrem, które starannie odmieniali co kilka dni, będąc przekonani, że posiada ono własność pochłaniania i zatrzymywania w sobie wszelkich szkodliwych wyziewów. Wielcy panowie nietylko wychodzili z domu bez zwykłego orszaku sług i dworzan, ale sami, z koszem na ręku, udawali się na miasto dla zakupienia żywności. Kiedy się dwu przyjaciół spotkało przypadkiem
Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 02.djvu/232
Ta strona została przepisana.