Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 02.djvu/234

Ta strona została przepisana.

monatti! — na co glos jeszcze bardziéj ponury, ochrypły i straszny, wydobywając się ze smutnego gwaru, panującego na ulicy, odpowiadał: — Zaraz, zaraz! — Czasem znowu mieszkańcy jakiego domu, zniecierpliwieni długiem czekaniem, uskarżali się na opieszałość monattów i chcieli im pośpiech nakazać, co jednak żadnego nie wywierało skutku, chyba ten tylko, że dawało powód do zuchwałych odpowiedzi i klątw, któremi hojnie szafowali słudzy miłosierdzia.
Wszedłszy w ulicę, Renzo przyśpieszył kroku, starając się jak najmniéj patrzéć na to wszystko, bo tyle tylko, ile było koniecznie potrzeba, aby się nie natknąć na jeden z tych wozów, lub na jednego z tych ludzi; lecz naraz oko jego natrafiło na widok tak niezwykły, a wzbudzający tak olbrzymią, tak niezmierną litość, że już się od niego oderwać nie mogło. Stanął jak wryty, sam prawie o tém nie wiedząc.
Zstępowała zwolna ze schodów jednego z domów pobliskich i szła ku monattom kobieta. Powierzchowność jéj zapowiadała młodość dojrzałą, ale taką, któréj daleko jeszcze do schyłku, i znać w niéj było piękność, przyćmioną wprawdzie jakiémś olbrzymiém cierpieniem lub śmiertelną niemocą, ale pomimo to wielką: tę piękność delikatną, miękką, że tak powiem, a wspaniałą i promienną zarazem, która jest krwi lombardzkiéj właściwą. Chód jéj nie był chwiejny, choć zdradzał znużenie; łez w oczach nie miała, tylko ich ślady, które mówiły, że ich wylała bez liku; w boleści téj było coś spokojnego, coś głębokiego, słowem, coś, co świadczyło, że dusza zachowała całą świadomość siebie, aby swą wolę tém silniéj odczuwać. Wszakże nietylko sama jéj postać tak wielką litość wzbudzała, nietylko jéj widok kazał doznawać tego uczucia, teraz już tak osłabionego, tak dalece przytępionego w sercu każdego niemal człowieka. Na ręku niosła dziewczynkę nieżywą, lat, mniéj więcéj, dziewięciu. Dziecina była ubrana starannie, włoski miała gładko rozdzielone nad czołem, sukienkę śnieżnéj białości; zdawałoby się, że ją tak przybrano odświętnie na jakąś uroczystość, zapowiedzianą i upragnioną oddawna. Kobieta trzymała ją w postawie siedzącéj; pierś dzieciny była o jéj pierś opartą, i mogłoby się wydawać, iż niesie żywą istotę, gdyby nie to, że jedna z drobnych rączek, jak wosk biała, zwieszała się bezwładnie, że mała główka spoczywała na ramieniu matki z ociężałością większą, niż ta, którą sen sprowadza; mówię, matki, bo gdyby nawet nie świadczyło o tém podobieństwo tych dwóch twarzy, powiedziałaby to jasno jedna z nich, ta mianowicie, na której mogło się jeszcze malować uczucie.
Jakiś szkaradny monatto poszedł na spotkanie kobiety, aby jjé dziecię z rąk zabrać, i rzecz dziwna naprawdę, niesłychana u tych ludzi, zbliżył się do niéj z pewném wahaniem się i z wyrazem jakie-