— Dzięki Bogu, mogę się już moru nie lękać; miałem go. Przychodzę... szukać... szukać Łucyi.
— Łucyi! Łucya tu?
— Tak, tu; przynajmniéj mam nadzieję, że ją jeszcze tu znajdę.
— Jest już twoją żoną?
— Ach! drogi ojcze, nie, nie, niestety! Więc nie wiesz nic o tém wszystkiém, co się stało?
— Nie wiem o niczém, mój synu; od czasu, jak Bóg nas rozłączył, nic już o was nie słyszałem; ale teraz, kiedy ciebie mi zsyła, wyznam szczerze, iż pragnę gorąco dowiedziéć się o wszystkiém. Ale... jakżeś wrócił?.. A wygnanie?.. Potém co zaszło?..
— A więc ojciec słyszał, jak się ze mną obeszli?
— Ale ty, cóżeś ty zrobił?
— Co ja zrobiłem? Ot, powiem szczerze, że gdybym chciał teraz dowodzić, iż w owym dniu w Medyolanie postępowałem, jak na rozsądnego człowieka przystało, tobym skłamał; ale, jak mi Bóg miły, nie zrobiłem nic złego.
— Wierzę ci, i pierwéj nawet tak myślałem.
— Otóż więc powiem teraz wszystko, jak było.
— Zaczekaj chwilkę — rzekł zakonnik i odszedłszy kilka kroków od chałupy, zawołał: — Ojcze Wiktorze! ojcze Wiktorze!
Po chwili zjawił się młody kapucyn, do którego rzekł:
— Zróbcie mi tę łaskę, ojcze Wiktorze, aby również i za mnie dopatrzyć tych naszych biedaków, nim ja do nich powrócę; jednak w razie, gdyby mnie ktokolwiek potrzebował, to zawołajcie mię zaraz. A zwłaszcza ten, ten, wiecie?.. Gdyby dawał chociaż najmniejsze oznaki, że wraca do przytomności, to proszę, bardzo proszę, natychmiast mi o tém powiedzcie.
— Dobrze — odpowiedział młody kapucyn.
Ojciec Krzysztof wrócił do Renza, mówiąc:
— A teraz wejdźmy tu... lecz — dodał natychmiast, zatrzymując się — wyglądasz tak, jakbyś był bardzo zmęczony, i jeść ci się chce z pewnością.
— To prawda — rzekł Renzo. — Teraz, kiedy mi ojciec o tém powiedział, to i ja przypomniałem sobie, żem dziś w ustach nic jeszcze nie miał.
— No, to czekaj! — powiedział zakonnik i wziąwszy inną misę, poszedł do kotła, aby ją napełnić. Wrócił po chwili, oddał ją wraz z łyżką Renzowi, wprowadził go do chałupy, kazał usiąść na sienniku, który mu służył za łóżko; potém z beczułeczki, stojącéj w rogu izby, nasączył wina szklankę i postawił ją na stoliku przed gościem; na ostatku przyniósł swoję misę i zasiadł obok niego.
— Ach! ojcze Krzysztofie — rzekł Renzo — czyż to się godzi
Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 02.djvu/248
Ta strona została przepisana.