przyjdzie. Ale co mi pokazał! — I tu opowiedział, jak go ojciec Krzysztof przyprowadził do don Rodriga i w jakim opłakanym stanie go znalazł: Łucya, pomimo że w czasie swego pobytu w tém miejscu, musiała się już nieco oswoić nawet z najbardziéj silnemi i bolesnemi wrażeniami uczula się jednak przejętą do głębi litością i przerażeniem.
— A i tam również — ciągnął daléj Renzo — mówił jak święty: powiedział, iż może Pan Bóg postanowił zmiłować się nad tym biedakiem... (teraz już nie mógłbym nazwać go inaczéj...), że gotów jest łaskę mu uczynić; ale że chce, byśmy się razem modlili za niego... Razem!... słyszysz Łucyo, razem!
— Tak, tak; będziemy się modlić za niego, każdy tam, gdzie mu Bóg żyć przeznaczy: On nasze modlitwy potrafi połączyć.
— Ależ, skoro ci jego własne słowa powtarzam!...
— Tak, ale on nie wie...
— Ale czyż nie rozumiesz, że kiedy święty co mówi, to sam Pan Bóg przez jego usta przemawia? że nie powiedziałby tego, gdyby istotnie tak być nie miało... A dusza tego biedaka? Ja, co prawda, modliłem się szczerze i będę się modlił za niego: modliłem się tak, jakby był moim bratem. Ale, biedaczysko! i jakże chcesz, by mu się dobrze miało dziać tam, na tamtym świecie, jeżeli tutaj nie zrobimy tego, co potrzeba, jeżeli nie naprawimy zła, które on wyrządził. A gdybyś się chciała dać przekonać, gdybyś się zgodziła na to, co jest słuszne i sprawiedliwe, wszystkoby zaraz było po dawnemu; co tam było, to było; on już tu na ziemi odpokutował za swoje grzechy...
— Nie, Renzo. Bóg nie chce, abyśmy grzeszyli dlatego, żeby On mógł czynić miłosierdzie. Zostaw to Jemu; modlić się: oto nasz obowiązek. A gdybym umarła owjé nocy, czyżby dlatego nie mógł mu przebaczyć? A jeżelim nie umarła, jeżeli zostałam ocaloną...
— A twoja matka, ta biedna Agnieszka, która mnie kochała jak syna, która tak pragnęła, abyśmy się już pobrali, czyż i ona również nie mówiła ci, że takie postanowienie nie może miéć żadnego znaczenia? Ona, która już nieraz i dawniéj umiała twój sąd zmienić, bo, w niektórych rzeczach, lepiéj myśli od ciebie...
— Jakto! chciałbyś, aby moja matka doradzać mi miała złamanie ślubu! Ależ Renzo, czyś zmysły postradał?
— O!... A wiesz, co ci powiem? Wy, kobiety nie znacie się na takich rzeczach; ale ojciec Krzysztof... Kazał mi przecie przyjść do siebie i zawiadomić go, czym ciebie znalazł. Idę więc, idę natychmiast; zobaczym, co on powie: a to, co powie...
— Tak, tak; idź do tego świętego człowieka; powiedz mu, że
Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 02.djvu/264
Ta strona została przepisana.