swych dziwnych przygodach. Lecz teraz, w tém gwałtowném wzburzeniu, czuła nie mniejszą, potrzebę wynurzenia się jak jéj towarzyszka słuchania. I uchwyciwszy oburącz prawą jéj rękę, wśród łkań i łez, które od czasu do czasu przerywały jéj mowę, zaczęła natychmiast odpowiadać jéj z całą otwartością na wszystkie pytania.
Renzo tymczasem szedł śpiesznie do téj części lazaretu, w której był ojciec Krzysztof. Choć nie odrazu (bo dobrze miejsca nie znając musiał czasem drogi nałożyć), ale trafił tam wreszcie. Znalazł i owę chałupę, była jednak pusta; zaczął więc krążyć i szukać w jéj pobliżu, aż spostrzegł, w jednéj z szop, ojca Krzysztofa pochylonego, prawie leżącego na ziemi obok jakiegoś konającego, którego musiał widocznie spowiadać lub pocieszać. Stanął opodal czekając, aż skończy. Wkrótce zobaczył, że zamyka oczy owemu biedakowi, podnosi się nieco, klęka, szepce pacierze... Nareszcie wstał. Pośpieszył wówczas ku niemu.
— Och! — rzekł zakonnik spostrzegłszy go; — i cóż?
— Jest; znalazłem ją.
— Znalazłeś. Zdrowa?
— Tak; a przynajmniéj do zdrowia powraca.
— O, dzięki Bogu!
— Ale... — powiedział Renzo, kiedy już podszedł doń tak blisko, że mogli rozmawiać półgłosem: — nowa bieda!...
— Jaka bieda?
— A ta... chcę powiedziéć... Już to ojciec Krzysztof wie przecie, jaka to dobra dziewczyna; ale czasami, kiedy sobie coś uroi, za nic wybić jéj tego z głowy nie można. Teraz, po tylu przyrzeczeniach, po tém wszystkiém, o czém już wie ojciec dobrodziéj, ni stąd ni zowąd, powiada mi raptem, że nie może iść za mnie, i to dlatego, jak mówi, że owéj nocy, w tym zamku, kiedy ją strach śmiertelny ogarnął, ślubowała Matce Boskiéj, że za mąż nie pójdzie. Ależ taki ślub nic nie znaczy, taki ślub uczyniony, że tak powiem, w gorączce, bez zastanowienia! Wszak prawda? Takie rzeczy są dobre dla tych, którzy mają jakieś szczególniejsze powody... którzy wiedzą, jak je robić; ale dla nas, dla nas ludzi prostych, co to nie wiemy nawet, jak się robić powinny... wszak nie mogą miéć żadnego, ale to żadnego znaczenia, nieprawdaż, ojcze Krzysztofie?
— Powiedz mi, czy ona stąd bardzo daleko?
— O, nie! tam zaraz za kaplicą.
— Zaczekaj tu na mnie chwileczkę — powiedział zakonnik — pójdziemy tam razem.
— I ojciec dobrodziéj przekona ją...
— Nic nie wiem, mój synu; trzeba najprzód, abym ją usłyszał.
Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 02.djvu/267
Ta strona została przepisana.