Jak sobie radził, kiedy na rozdroża natrafiał: czy pamięć i wzrok oswojony już nieco z nocną, pomroką dopomagały mu do trafienia zawsze na dobrą drogę, czy zgadywał ją tylko przeczuciem, tego nie umiałbym wam powiedziéć; zresztą i sam Renzo, który zwykł był opowiadać swe dzieje ze wszelkiemi szczegółami, może nawet za bardzo szczegółowo (a wszystko zdaje się wskazywać na to, że nasz nieznany autor nieraz z ust jego je słyszał) sam Renzo, powiadam, dochodząc do owéj nocy, mawiał zwykle, iż ma o niéj bardzo niejasne pojęcie, że mu się zawsze jakimś snem wydaje. Tak czy inaczéj, dość że o świcie znalazł się nad brzegiem Addy.
Deszcz padał ciągle, ale z ulewnego, jakim był z razu, zmienił się już teraz w deszczyk drobny, gęsty, jednostajny i cichy; nieprzerwana lecz przejrzysta i lekka zasłona z chmur unoszących się wysoko nad ziemią pokrywała niebo, a pierwsze brzaski zorzy porannéj bladém światłem zalewały całą okolicę. Tam, za rzeką, była jego wioska! Nie potrafiłbym nigdy opisać, czego doznał na ten widok. Powiem tylko, że na te góry, na wspaniały Resegone, na całą ziemię Lecco patrzył teraz z takiém uczuciem, jakby to wszystko było jego własnością. Po niejakiéj chwili zwrócił z kolei oczy na siebie i spostrzegł odrazu, że nie najpiękniéj wygląda; zresztą, odkrycie to niezbyt go zdziwiło, przeczuwał już bowiem, że nie może wyglądać inaczéj: mokre ubranie przylgnęło do jego ciała, od głowy do pasa kąpał się, że tak powiem, w wodzie, od pasa aż do ziemi w błocie, a tego ostatniego było na nim tyle, że właściwie miejsca wolne od niego mogłyby teraz uchodzić za plamy. O jakaż to szkoda, iż nie mógł przejrzéć się w zwierciadle, by zobaczyć swoję osobę w całéj okazałości z tym kapeluszem o rozmiękłych, obwisłych polach, z włosami przylepionemi do twarzy! Co do znużenia, to, choć niezawodnie musiało być wielkie, nic jednak o niém nie wiedział; a owa zimna kąpiel i chłodek nocy, który wzmógł się jeszcze nad ranem, zdawały się krzepić go tylko i do tém większego pośpiechu zagrzewać.
Już jest w Pescate; idzie daléj wzdłuż Addy poglądając ze smutkiem na Pescarenico; przechodzi przez most; stąd, drogą najprostszą, bo przez pola i łąki, dochodzi po niejakiéj chwili do domku gościnnego przyjaciela, u którego noc spędził przed paru dniami.
Przyjaciel już nie spał i właśnie drzwi uchylił, aby zobaczyć, co się tam dzieje na dworze, gdy nagle stanęła przed nim ta dziwna postać tak przemokła, tak obłocona a jednak tak wesoła i żwawa; naprawdę, nigdy jeszcze nie zdarzyło mu się widziéć człowieka gorzéj wyglądającego a pomimo to bardziéj zadowolonego z siebie!
Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 02.djvu/276
Ta strona została przepisana.