Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 02.djvu/29

Ta strona została przepisana.

słychanie ciężką: — e! nie myślmy o tém, nie pierwszy to raz przecie takie mi głupstwa do głowy przychodzą. To zaraz przeminie.
I, aby to przeminęło czémprędzéj, usiłował wynaléść coś ważnego, na czémby myśl mógł zatrzymać, coś takiego, co zwykle pochłaniało całą jego uwagę, lecz na nieszczęście nic podobnego nie zdołał wynaléść. Teraz, wszystko ukazywało mu się w jakiémś nowém świetle: to, co dotychczas najsilniéj pobudzało jego żądze, dziś nie miało w sobie nic pociągającego; namiętności jego w żaden sposób poruszyć się nie dały, jak ów koń, który nagle, przestraszywszy się jakiegoś cienia, nie chce, pomimo razów i nawoływań, ruszyć się z miejsca. Myśląc o przedsięwzięciach, które już rozpoczął, lecz których jeszcze nie zdołał ukończyć, zamiast ożywiać się wynajdywaniem sposobów do najprędszego ich wykonania, zamiast gniewać się na przeszkody (gniew w téj chwili byłby dlań prawdziwą rozkoszą), czuł smutek, żal, jakiś przestrach niemal na wspomnienie tych kroków, które już poczynił dla ich osiągnięcia. Gdy pomyślał o przyszłości, widział ją całkiem pozbawioną celów, żądz, pragnień, zajęć, pełną tylko wspomnień nieznośnych; pełną takich strasznych, długich godzin jak ta, którą obecnie przebywał. W wyobraźni swéj robił przegląd wszystkich swych brawów, zbójów, pomocników i nie znajdował żadnego rozkazu, któryby mógł im wydać, któregoby spełnienie mogło go, choć trochę, obchodzić: a nawet samo o nich wspomnienie, sama myśl o tém, że ich znowu zobaczy, że się znajdzie między niemi, drażniła go niesłychanie i przejmowała wstrętem. A kiedy usiłował wynaléść jakieś zajęcie na dzień jutrzejszy, jedyném możebném, zdawało mu się oswobodzenie nieszczęśliwéj dziewczyny.
Jakby ktoś, komu zwierzchnik zada znienacka przykre i trudne pytanie, tak Nienazwany zajął się natychmiast wynajdywaniem jakiéjś odpowiedzi na zapytanie, które sam sobie zadał, a raczéj na to, jakie odebrał od tego nowego człowieka, który się w nim teraz znajdował, który odrazu urósł tak strasznie, jakby na to tylko, by sądzić dawnego. Lecz pomimo, że na wszelkie sposoby usiłował wynaléść jakąś przyczynę, któraby mogła usprawiedliwić to, iż tak odrazu, nieproszony prawie, przyjął na siebie zadanie sprawienia tylu cierpień biednéj, słabéj istocie, któréj nie znał, któréj nie mógł ani nienawidziéć ani się obawiać, jedynie tylko w celu oddania przysługi don Rodrigowi, nie znalazł jednakże żadnego, któryby mu się w éj chwili słusznym mógł wydać, a nawet nie mógł zrozumiéć, co go przywiodło do przyjęcia na siebie téj roli. Uczynił to raczej w skutek jakiegoś chwilowego popędu, niż postanowienia, był-to ruch instynktowy duszy posłusznéj dawniejszym,