czem), jeden z tych panów księży odprowadził mnie na stronę i nauczył, jak mam się zachowywać w obecności kardynała-arcybiskupa i powiedział, że mówiąc do niego, trzeba go nazywać: jaśnie wielmożny panie i wasza pasterska mość.
— Ale teraz, gdyby ów ksiądz miał was znowu uczyć, jak macie do waszego arcybiskupa przemawiać, toby wam powiedział, iż trzeba go nazywać: wasza przewielebność, widzicie? A to stąd, iż papież, którego niech Pan Bóg również w zdrowiu raczy zachować, w czerwcu, roku bieżącego, przepisał, aby kardynałów tak tytułowano. A wiecież, dlaczego tak postanowił? Bo tytuł jaśnie wielmożnego, który zrazu przysługiwał jedynie kardynałom i niektórym książętom, teraz, sami widzicie, w co się obrócił, komu go dają i kto się do niego przyznaje. I cóż więc miał zrobić papież? odebrać go wszystkim? Toby znaczyło narazić się tylko na skargi, niechęci, kłopoty, oburzenie ogólne i ostatecznie nawet nicby się nie wskórało, bo wszystkoby zostało po dawnemu. Więc papież ten inny, lepszy sposób wynalazł. Ale zobaczycie, powoli zaczną nazywać przewielebnemi najprzód biskupów, potém i opaci tego samego będą wymagali, następnie proboszcze katedralni, bo ludzie już tak są stworzeni, że muszą zawsze piąć się do góry; potém kanonicy...
— A potém i proboszcze — dodała wdowa.
— Oj, nie, nie — odrzekł don Abbondio. — Gdzie tam nam, proboszczom, marzyć o takich rzeczach! Myśmy po to, aby wóz ciągnąć. Niéma obawy, by nas rozpieszczono: ksiądz dobrodziéj, to nasz tytuł do skończenia świata. Ot, raczej nic a nic temubym się nie dziwił, gdyby pewnego pięknego dnia ci panowie świeccy, którzy już przywykli do tego, że ich nazywają jaśniewielmożnemi i że się z niemi obchodzą tak, jak gdyby co najmniéj byli kardynałami, zapragnęli tytułu przewielebności dla siebie. A byle go tylko zapragnęli, to z pewnością znajdą ludzi, którzy ich tak będą nazywali. Wówczas papież, jaki tam wtedy będzie zasiadał na stolicy apostolskiéj, jeszcze coś innego dla kardynałów wynajdzie. Ale, wracając do rzeczy, więc w niedzielę usłyszycie waszę pierwszą zapowiedź. Tymczasem zaś wiecie, com obmyślił, aby wam dogodzić? Tymczasem poprosimy o dyspensę na inne dwie zapowiedzi. No, no, jeżeli wszędzie to samo się dzieje, co tutaj, to z wydawaniem dyspens niemało muszą mieć roboty tam w parafii. Na niedzielę mam ich już... ileż-to?.. raz... dwa... trzy... was w to nie licząc, a jeszcze nowe mogą przybyć. A zobaczycie, co to jeszcze daléj będzie: wszyscy się pożenią; nikt bez pary nie pozostanie! Trzebaż-to było Perpetui zrobić takie głupstwo i umrzéć teraz! właśnie teraz, kiedy i na nią znalazłby się z pewnością jaki amator. A tamże, w Medyolanie, pani dobrodziejko, czy tak samo się dzieje?
Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 02.djvu/292
Ta strona została przepisana.