dać mi sposobność zrobić coś poczciwego dla bliźnich, a zwłaszcza dla tych biedaków, to znaczy oddać mi prawdziwą przysługę.
— Niech-że Bóg błogosławi jaśniewielmożnego pana markiza! Ach! i dlaczegoż-to niewszyscy panowie są tacy?.. Ale już lepiéj temu dać pokój!.. Dziękuję, z całego serca dziękuję za tych moich biedaków! A ponieważ jaśniewielmożny pan markiz już tak mnie ośmiela, więc powiem, że mogę mu w tym razie nastręczyć myśl pewną, która kto wie czy mu się nie podoba. Otóż trzeba wiedziéć, iż ci poczciwi ludziska postanowili wynieść się stąd i gdzieindziéj zamieszkać, a tę małą posiadłość, którą tu mają, sprzedać; niewiele tam tego co prawda: on ma winnicę dziewięcio- czy dziesięcio-prętową, ale w tak opłakanym stanie, iż tylko samę ziemię można brać w rachunek; oprócz tego domek niewielki. Ona także ma domek: dwie rudery, dwie małe chałupy, oto i wszystko. Taki pan jak wielmożny pan markiz nie może miéć nawet pojęcia, jak to trudno biednym ludziom sprzedać swoję własność, kiedy potrzebują ją sprzedać. Kończy się zawsze na tém, iż zabiera ją niemal za darmo jaki oszust, który, choć już może oddawna ostrzył sobie zęby na to ubogie ich mienie, teraz, widząc, że muszą go się pozbyć, niby się cofa, udaje zniechęconego, tak, iż trzeba samym już za nim się upędzać i napraszać się i wreszcie oddać mu wszystko za byle co, za taką cenę, jaką mu się naznaczyć podoba; i w tym razie, a zwłaszcza w tym razie niezawodnie, byłoby to samo. Otóż, mojém zdaniem, największém dobrodziejstwem, które jaśniewielmożny pan mógłby wyświadczyć tym ludziom, byłoby kupienie ich posiadłości. Zresztą, powiem szczerze, iż ta moja rada może być nieco stronna: bo za jakież szczęście poczytywałbym sobie miéć w swojéj parafii takiego współwłaściciela, jak szanowny pan markiz! Ale niech jaśniewielmożny pan postąpi w tym razie tak, jak mu się zdaje najlepiéj; ja, przedstawiając mu to moje zdanie, tylko jego rozkaz spełniłem.
Markizowi myśl ta bardzo się podobała; dziękował za nią proboszczowi, prosił go, aby i w sprzedaży chciał wziąć czynny udział, to jest wyznaczyć cenę, która (to za warunek położył) powinna była być koniecznie wysoką, i wreszcie, wprawiając tém w osłupienie don Abbondia, spytał go, czy nie ma ochoty udać się z nim zaraz do domu panny młodéj, gdzie, jak sądził, możeby teraz i narzeczonego zastali.
W drodze don Abbondio, nie posiadając się z radości, jak to sobie łatwo wystawić możecie, jeszcze na nowy wpadł pomysł.
— Skoro już jaśniewielmożny pan markiz — rzekł — ma taką chęć dopomagania tym biednym ludziskom, toby się jeszcze coś do zrobienia dla nich znalazło. Na narzeczonego wydany został wy-
Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 02.djvu/295
Ta strona została przepisana.