na siebie obowiązek wybawienia Renza z każdego kłopotu. Zabrało ono z tego świata właściciela innéj przędzalni, położonéj tuż pod samem miastem Bergamo; dziedzic jéj, jakiś młody hulaka, zauważywszy zaraz na wstępie, że cały ten gmach nie ma w sobie nic przyjemnego, postanowił, a raczéj zapragnął gorąco, pozbyć się go czém prędzéj choćby za pół ceny, wymagając tylko, aby pieniądze, których potrzebował na różne szalone wybryki, zostały mu odrazu wypłacone co do grosza. Skoro Bortolo coś o tém zasłyszał, udał się zaraz na miejsce: obejrzał przędzalnią, zaczął się układać o kupno; warunki wogóle były dogodne, tylko ten jeden, ta natychmiastowa wypłata wszystkich pieniędzy psuła cały interes, bo trochę tego grosiwa, które już sobie uciułał, nie stanowiło nawet i połowy wymaganej sumy. Udał więc, iż potrzebuje jeszcze się namyślić, wrócił do domu, opowiedział całą tę sprawę swemu krewniakowi i zaproponował mu kupić przędzalnię na wspólkę. Tak piękna propozycyą przecięła odrazu wszelkie niepewności i ekonomiczne wahania się Renza, oświadczył się stanowczo za przemysłem, przystał na wszystko. Pojechali razem i, nie zwlekając, kupili przędzalnię. Kiedy wkrótce potém nowi właściciele przenieśli się do niéj, Łucya, któréj tu nie czekano bynajmniéj, nie tylko że się nie naraziła na krytyki, ale przeciwnie, można powiedziéć, że się ogólnie bardzo podobała; a Renzo dowiedział się wkrótce, że i ten i ów mówił o jego żonie: — czyście widzieli tę piękną głupią, która tu przybyła? — W tym razie przymiotnik pierwszy łagodził znacznie ów drugi, który zastępował miejsce rzeczownika.
Nadto, z tych przykrości, których doznał w téj innéj okolicy, pozostała mu pożyteczna nauka. Dotąd był trochę za prędki w wydawaniu sądów; i on także lubił sobie nieraz pożartować z żony bliźniego. Teraz spostrzegł, że inne wrażenie sprawiają słowa, gdy z ust wychodzą, a inne, gdy wpadają do ucha; i nabrał zwyczaju, zanimby coś powiedział, najprzód w duchu posłuchać, jak téż to brzmiéć może.
Nie sądźcie jednak, aby już w téj nowéj siedzibie nie mieli doznać nigdy żadnych przeciwności. Człowiek, powiada nasz anonim (a wiecie już z doświadczenia, iż miał jakieś szczególniejsze upodobanie do robienia porównań; lecz i to jeszcze raczcie mu wybaczyć, tém bardziéj iż będzie ostatnie), człowiek, dopóki na tym świecie przebywa, jest jak chory, który leżąc na łóżku zawsze mniéj lub więcéj niewygodném, a widząc dokoła siebie inne łóżka pięknie zasłane, gładkie i miękkie na pozór, spogląda na nie z zazdrością i myśli sobie, iż bardzo wygodne być muszą. Lecz, jeżeli mu się uda swoje własne na jedno z takich zamienić, zaledwie na niém spocznie, zaczyna niebawem uczuwać, że i tu go coś kole,
Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 02.djvu/301
Ta strona została przepisana.