Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 02.djvu/302

Ta strona została przepisana.

i tam go coś gniecie, słowem, że jego, obecne położenie nie o wiele się różni od poprzedniego. Dlatego więc — dodaje anonim, wartoby myśléć więcéj o tém, żeby dobrze czynić, niż o tém, żeby dobrze się miéć; a w ten sposób doszłoby się do tego, że i nam samym lepiéj byłoby. Ustęp to może nieco za ciężki, znać w nim za bardzo moralistę szesnastego stulecia; ale w gruncie, ten nudny moralista ma słuszność. Zresztą — powiada, zwracając się do Łucyi i Renza — żadna z tych przykrości, które ich w dalszém życiu spotkały, nie była ani tak bolesną, ani tak niezwykłą jak te, któreśmy w téj naszéj księdze spisali; odtąd to ich życie stało się jedném z najspokojniejszych, najszczęśliwszych, najbardziéj godnych zazdrości, jakie się kiedy zdarzają pod słońcem; tak, iż gdybym i o niém jeszcze chciał wam opowiadać, pewniebym was na śmierć zanudził.
Interesa szły im wybornie; tylko z początku mieli nieco kłopotu z powodu, iż o robotników było trudno i że wymagania ich były niezmiernie wielkie. Zostały ogłoszone edykta ograniczające i określające płacę robotnika, jednak pomimo takiéj pomocy, po pewnym czasie ustalił się jaki-taki porządek i wszystko wróciło do zwykłego trybu, bo ostatecznie, wrócić do niego musiało. Wkrótce potém z Wenećyi nadeszło inne rozporządzenie, już nieco rozsądniejsze, na mocy którego, każdy cudzoziemiec osiedlający się w tym kraju przez lat dziesięć był wolny od wszelkich podatków. I ta nowina była nie-lada radością dla naszych wychodźców.
Niespełna w rok po ślubie przyszło na świat ładne dzieciątko. A właśnie jakby dlatego, żeby Renzowi dać możność spełnienia owéj wspaniałomyślnéj obietnicy, była to dziewczynka; więc na chrzcie świętym nie omieszkano dać jej imię Marya. Potém mieli jeszcze dzieci kilkoro płci obojéj, ale ile ich tam było, tego już nie umiałbym wam powiedziéć. To wiem tylko, że Agnieszka pomagała szczerze do niańczenia ich wszystkich po kolei i nazywała je brzydalami, co jéj nie przeszkadzało bynajmniéj do całowania ich tak serdecznie, że na różowych buziakach, po każdym jéj pocałunku przez czas pewien pozostawała biała plameczka. I wszystkie miały dobre skłonności, a Renzo kazał je uczyć czytać i pisać, mówiąc, że skoro już raz istnieje to licho, więc trzeba żeby i one umiały korzystać z niego w potrzebie.
Miło go było posłuchać, jak opowiadał swoje przygody, a kończył je zawsze w ten sposób: — Ważna, bardzo ważna nauka została mi z tego wszystkiego na całe życie: oto, nauczyłem się, że źle jest brać udział w rozruchach; że źle jest przemawiać do ludu na placach; że nie należy zbyt wysoko łokcia podnosić, ani trzymać zbyt długo kołatki w ręku, kiedy dokoła są szalone głowy,