mogą radować w tym przeklętym kraju? Dokąd śpieszy ta cała hołota? — I zawoławszy wiernego brawa, który spał w przyległym pokoju, spytał go o przyczynę tak niezwykłego ruchu. Brawo, który nie więcéj wiedział od pana, poszedł zaraz, aby się o tém dokładnie wywiedziéć. Nienazwany pozostał przy oknie, zapatrzony na ożywioną scenę, którą miał przed sobą. Drogą szli mężczyźni, kobiety, dzieci, gromadkami, parami, pojedynczo. Tu ktoś dopędzał znajomego, tam znów ktoś inny, wyszedłszy z domu przyłączał się do pierwszego lepszego przechodnia, którego napotkał i szli razem, jak przyjaciele, zdążający do jakiegoś wspólnego celu. Chód ich i ruchy wyrażały jasno pośpiech, radość ogólną, a ów odgłos tylu dzwonów bliższych i dalszych zdawał się być, że tak powiem, głosem tego ludu, którego mowa nie mogła do zamku doleciéć. Nienazwany wciąż patrzył a patrzył, i coraz goręcéj pragnął się dowiedziéć, co mogło w tylu, tak rozmaitych ludziach, wzbudzić tak wielki i ogólny zapał?
Wkrótce powrócił brawo i powiedział, że to kardynał Fryderyk Boromeusz, arcybiskup medyolański, przybył wczoraj do ***, że cały dzień dzisiejszy ma tam zabawić i że wieść o tém, rozchodząc się jeszcze z wieczora po całéj okolicy, zachęciła każdego do zobaczenia tego człowieka; stąd więc ów wielki ruch, na drodze, a dzwoniono, bardziéj dla wyrażenia ogólnéj radości, niż dla zawiadomienia ludu o tém, iż kardynał jest w pobliżu. Po wyjściu brawa, Nienazwany zwrócił się znowu do okna i z większém jeszcze niż dotychczas, zamyśleniem, patrzył na dolinę. — Więc to dla jednego człowieka! Wszyscy się radują, wszyscy śpieszą, aby zobaczyć jednego człowieka! A wszakże każdy z tych ludzi ma niezawodnie jakiegoś mola, co go gryzie, lecz żaden z nich, żaden nie cierpi tyle, co ja, żaden z nich takiej nocy nie przebył! Dlaczego wszyscy cieszą się tak bardzo? W jaki sposób ten człowiek potrafił na to zasłużyć? Może tych trochę pieniędzy, które na chybił trafił rozda tłumowi... Ale nie każdy z nich przecie idzie po jałmużnę. A więc może ów znak jego ręką w powietrzu kreślony; może jego słowo... O! gdybyż mógł miéć i dla mnie słowa pociechy! Gdybyż!... A dlaczegóż i ja nie miałbym go zobaczyć?... Któż mi tego zabroni? Pójdę, pójdę, i chcę z nim pomówić. A co mu