dokoła siebie dzieciaki, uczył je, zadawał im pytania, pieszcząc je przytém i głaszcząc, jeden z tych panów, który wówczas znajdował się z arcybiskupem, ostrzegł go, aby pieścił nieco ostrożniéj te bębny, gdyż są strasznie brudne i obrzydliwe, tak jak gdyby myślał poczciwiec, że bez téj jego przestrogi, Fryderyk nie potrafi sam zrobić tego odkrycia, lub nie będzie miał dość sprytu, aby zeń skorzystać dla usunięcia się od tulących się do niego malców. Jest-to bowiem największém nieszczęściem ludzi, piastujących wysokie urzędy, (w pewnych warunkach i okolicznościach), że podczas gdy tak rzadko trafia się ktoś, ktoby chciał w złém przestrzegać, nigdy nie zabraknie odważnych przyjaciół, ganiących im ich dobre postępki. Nasz arcybiskup odpowiedział, nie bez pewnego niezadowolenia, swemu troskliwemu towarzyszowi: — Są to moje duszyczki, być może, iż nigdy już nie ujrzą méj twarzy, a nie chciałbyś, abym je uściskał?
Wogóle jednak, niezmiernie rzadko okazywał takie niezadowolenie, wszyscy podziwiali jego łagodność, słodycz, spokój niezakłócony, który mógł się wydawać wynikiem szczęśliwego temperamentu a był w istocie skutkiem tylko ciągłéj, usilnéj pracy nad sobą, gdyż usposobienie jego było z natury żywe i dość popędliwe. Jeżeli kiedy okazał się surowym, a nawet przykrym, to tylko w obejściu z temi księżmi swojéj dyecezyi, w których dostrzegał chciwość, skąpstwo, niedbałość w pełnieniu obowiązków, lub inną jaką wadę niezgodną ze wzniosłem posłannictwem tych ludzi. Względnie zaś do tego wszystkiego, co mogło dotyczyć jego interesów osobistych lub chwały doczesnéj, nie okazywał nigdy żadnéj oznaki radości, smutku, wielkiego zajęcia, lub wzruszenia: godny jest zatmé podziwu, jeżeli te uczucia nie budziły się w jego duszy, a godny także uwielbienia, jeżeli je stłumić potrafił. Nie tylko zachowaniem się swém na kilku konklawach, w których brał udział, pokazał wyraźnie, iż nie chce ubiegać się o tę najwyższą godność duchowną tak schlebiającą pysze, a tak niebezpieczną dla pokory chrześcijańskiéj, lecz gdy pewnego razu, jeden z jego towarzyszów, który posiadał wielkie znaczenie i wpływy, przyszedł ofiarować mu głos swój i głosy swéj frakcyi (brzydki wyraz, co prawda, ale właśnie używano go wówczas); Fryderyk w taki sposób propozycyą odrzucił, że proponującemu nie pozostało nic innego jak, zaniechawszy téj myśli, w inną zwrócić się stronę. Ta sama skromność, ten sam wstręt do przewodzenia i wynoszenia się nad innych, objawiały się również w zwykłych wypadkach codziennego życia. Gorliwy i niezmordowany w pełnieniu tego, co za swój obowiązek uznawał, unikał starannie wdawania się w obce sprawy, a nawet, gdy go o to proszono, wzdragał się jeszcze i o ile możności wymawiał się od
Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 02.djvu/41
Ta strona została przepisana.